Lubię czarne charaktery
Marek Barbasiewicz jest aktorem charakterystycznym. Często możemy go oglądać w telewizyjnych serialach, gdzie gra głównie przystojnych gangsterów lub biznesmenów. Niedługo zobaczymy go w zupełnie innej roli. W spektaklu teatru telewizji "Co nie jest snem" zagra postać Mistrza, czyli Witolda Gombrowicza.
Mirosław Mikulski: Jak pan się czuje w roli Gombrowicza?
Marek Barbasiewicz: Spektakl opowiada o ostatnich dniach z życia Mistrza. Podobno fabuła jest oparta na faktycznych zdarzeniach z życia Gombrowicza, ale prawdę zna tylko autor sztuki. Dla mnie jest to ciekawe wyzwanie. Pracuję z wielką przyjemnością, chciałbym częściej dostawać takie role.
M.M.: Lubi pan twórczość Gombrowicza?
M.B.: Lubię i w dziesiątkach spraw identyfikuję się z jego poglądami. W swoim myśleniu chętnie podpieram się jego przemyśleniami. "Dzienniki" to fantastyczna lektura, są tam wszystkie recepty na to, jak mogłoby być lepiej, gdyby było nieco inaczej. Podoba mi się na przykład jego stosunek do polskości.
M.M.: Na początku swej kariery grał pan amantów, potem gangsterów i czarne charaktery, a ostatnio biznesmenów. Jest pan zadowolony z tych propozycji?
M.B.: Cieszę się, że ten statek płynie do przodu i fala odmienia się. Mam dużo różnorodnych propozycji, nie gram ciągle tego samego i nie czuję stagnacji stylistycznej. Wszyscy jesteśmy ograniczeni i mimo najszczerszych chęci zawsze bazujemy na własnych doświadczeniach albo wyobrażeniach. Jak się gra cztery role pod rząd w jednym gatunku, to jest kiepsko, natomiast jak znienacka po wyślizganym amancie dostaję do zagrania czarny, poplątany, gangsterski charakter, to jest przyjemnie.
M.M.: W jakich rolach czuje się pan najlepiej?
M.B.: Ostatnio lubię grać czarne charaktery, bo jest co robić! Zawsze zazdrościłem swoim kolegom, aktorom charakterystycznym, że mają dziesięć razy lepszy materiał do budowania roli niż ja. W tej chwili jestem na takim etapie, że też dostaję takie zadania i jest to dla mnie spora satysfakcja.
M.M.: A role amantów, trudno było je grać?
M.B.: Trudno, ponieważ jest to pewien schemat, od którego trudno uciec. Można uwieloznacznić postać, ale trzeba naprawdę długo myśleć jak odskoczyć od sztampy. Przy czarnym charakterze jest więcej pracy i możliwości, w związku z tym jest ciekawiej. A w życiu powinno być przyjemnie i ciekawie.
M.M.: Widzowie nie utożsamiają pana z rolami?
M.B.: Na razie nie, bo ciągle są to role różnorodne. Utożsamiają mnie z tym, co widzą w serialach. Niedawno pani w sklepie ze zdziwieniem spytała mnie, jak to się stało, że tak szybko wróciłem ze Świdnicy. Bardzo mnie tym zaskoczyła i dopiero po pewnym czasie skojarzyłem, że niedawno w serialu "Na dobre i na złe" była o tym mowa.
M.M.: Czuje pan niedosyt, czy przesyt pracą?
M.B.: Teraz przesyt, choć z tym bywa różnie. Na szczęście ostatnio nie narzekam na brak pracy. Poza tym mam inne zainteresowania. Jeśli zdarza się chwila oddechu, to maluję obrazy. Mam propozycje wystaw, ale nie mam czasu na tworzenie. Trochę mi z tego powodu wstyd.
M.M.: Skąd u pana zainteresowanie malarstwem?
M.B.: Z młodości, swego czasu skończyłem liceum plastyczne i żyję tym do dziś. Jeżdżę po świecie i oglądam galerie. Niedawno wróciłem z Lizbony, gdzie miałem okazję odwiedzić prywatne kolekcje. To wspaniała odtrutka na naszą rzeczywistość.
M.M.: Co pan maluje?
M.B.: Głównie pejzaże i portrety. Najbliższy mi jest koloryzm i twórczość Olgi Boznańskiej. Wyzwaniem przy malowaniu jest dla mnie zagadka, w obrazie musi być niewiadoma i coś niedopowiedzianego. Kiedy uda mi się uzyskać ten efekt, jestem zadowolony, a obraz uważam za udany.
M.M.: Wróćmy do spraw filmu. Niedawno mogliśmy pana oglądać w serialach "Policjanci", a teraz w "Miodowych latach" oraz "Na dobre i na złe". Skąd to nagłe zainteresowanie serialami?
M.B.: Należałoby o to spytać reżyserów. Myślę, że jestem w takim wieku, że nadaję się do ról docentów lub szefów mafii. Cieszę się, że tak jest i nic mądrzejszego na ten temat nie mam do powiedzenia.
M.M.: Lubi pan seriale?
M.B.: To zależy od materiału, który dostaję. Czasami jest naprawdę niewiele i muszę sobie dorabiać teorię, aby moja rola nie wypadła wstydliwie płasko. Innym razem rola jest trudna, ale jest tak napisana, że w ogóle nie odczuwam trudu pracy. To norma - jeden odcinek jest napisany świetnie, inny trochę gorzej, a jeszcze inny pobieżnie.
M.M.: Gdzie pan spędza wakacje?
M.B.: Od ośmiu lat jeżdżę do Turcji, na archipelag osiemnastu wysepek w okolicach Efezu. Jest tam coś tak magicznego, że nie wyobrażam sobie innego miejsca. W okolicy są góry, a także antyczny Millet i Pergamon - kawałek dawnego hellenistycznego świata. Europa jest zaledwie sześć kilometrów od Azji i jak chcę zjeść kolację na starym kontynencie to płynę stateczkiem na grecką Samos. Co najważniejsze, te wyspy nie są jeszcze zadeptane przez tłumy turystów. Wydaje mi się, że znalazłem swoje drugie miejsce na ziemi, poza Polską.