Lucjan ponad układami. Oscar dla Wałbrzycha
Przyznam się szczerze, kompletnie nie rozumiem o co chodzi panom oraz paniom redaktorom, kiedy w artykułach recenzujących KOMORNIKA Feliksa Falka, czytam o: „ironicznej, okrutnej, bezwzględnej i wyzutej z uczuć ludzkich” postaci bohatera głównego Lucjana Bohme.
Ale od początku.
Lucjan jest chłopcem z małego miasteczka, o ile Wałbrzych można nazwać małym (no np. w stosunku do Manhattanu to na pewno można), tutaj chodził do szkoły, tutaj ojciec lał go paskiem, tutaj Lucek podrywał swoją pierwszą dziewczynę (która to z kolei, żeby było „wyraźniej” grała mu przepięknie na akordeonie).
Tutaj Lucek przy brudnym stole, obok pijanego ojca, oraz znienawidzonego przez matkę gołębnika wkuwał swoje lekcje ucząc się pilnie. Czasem nie wkuwał, czasem, gdy akurat do domu wpadał komornik żądając zapłacenia długów, co to ojciec na gołębie wszystko wydając ich narobił...
Piękne, dramatyczne, lekko brudne, ciężko niebieskie od pyłu węglowego sceny, których w filmie... nie ma.
Lucjana poznajemy w chwili, gdy czysty, pachnący, z atrakcyjnie zaczerwienionymi z przepracowania oczami, w dobrze skrojonym garniturze i szybkiej nowoczesnej furze jedzie wykonywać swoje obowiązki. Obowiązki komornika, takiego samego jak ten... z jego wspomnień z dzieciństwa. I choć wydawać by się mogło, że to zwykły gość od długów, okrutny windykator, jak starają się wcisnąć nam w niektórych recenzjach, nie zapominajmy jednak - komornik to prawnik, dobrze, a nawet bardzo dobrze, wykształcony facet, który lata spędził wkuwając zasady i normy prawa.
Dlatego też upierać się będę, Lucjan Bohme nie jest ani ironiczny, ani okrutny to przede wszystkim człowiek prawa. Takie ma zadanie, tego uczył się latami, tego wymaga od nas system – egzekwowania prawa. Taka robota. W dodatku wykonuje ją dobrze, szacunek dla niego.
Genialnie w tej roli całą tę uczciwość i bezkompromisowość w wykonywaniu swojej profesji pokazuje Andrzej Chyra. Na Andrzeja chce się patrzeć, Andrzejowi chce się wierzyć. Dawno nasze kino nie miało tak charyzmatycznego, zdystansowanego do własnego talentu i zwyczajnie DOBREGO aktora. Bez całego bagażu naleciałości, sztucznie wyuczonych póz i takiego klasycznie polskiego manieryzmu. Ale wróćmy do filmu.
Bohme wykonuje swoje obowiązki. Jest konsekwentny, pracowity, rzetelny i nie można go kupić. No i w związku z tym jest za dobry. A świat taki nie jest, a w małym mieście środowisko prawne jeszcze mniejsze, a mali ludzie maja małą moralność..... I tu się zaczynają schody, tu, do tego obrazka nie pasuje Lucjan idący jak przecinak. Lucjan nieugięty, Lucjan ponad układami..... A potem jeszcze Lucjan spotyka miłość swojego życia, tę co to mu na harmoszce grywała piosenki.
W jej roli zobaczymy Kingę Preis, niby brzydką biedną dziewczynę. Niby nic, taka pielęgniarka z mężem pijakiem i chorym dzieckiem, taka jakich tysiące, a jak się okaże to właśnie od niej zacznie walić się poukładany... świat Bohme. I taka jest Kinga Preiss, niby nie gra wielkiej roli, a jednak chyba najlepszą w filmie...
Jeśli zaś już mówić o rolach i klasie tego filmu, to będę się upierać, że rzadko się trafia kiedy w polskim filmie tak dobrze gra muzyka, idealnie zgrywając się z obrazem. Dawno też nie widziałam filmu tak mocno naszpikowanego dobrze zagranymi drugimi planami.
Na kolana powalił mnie Sławomir Orzechowski genialny w roli tępawego Wiśniaka, albo Marian Dziędziel jako Horst, czy też nawet pani Kożuchowska, której osobiście kochać się nie wyrywam, trzeba przyznać - świetna w roli blond zdziry w futrzanej etoli. A najlepsza rola w moim filmie to jednak nie Chyra, nie Kinga Preis, Złotego Lwa dałabym nie tyle im ile Wałbrzychowi. To najlepsza, najbardziej wyrazista rola, rola wręcz Oskarowa. Dlatego też brawo dla operatorki i zdjęć, za kolor, smutną i szarą, ale jednak poezję obrazu, genialne ujęcia i moim zdaniem dawno nie widziany tak ładnie zrobiony montaż. W tym filmie nie ma klasycznych dłużyzn, gadających głów i przydługawych, nudno - umoralniajacych dialogów. Jeszcze raz brawo.
Na koniec myślę sobie jeszcze, czy ten film obroniłby się bez Chyry, bez takiego a nie innego Wałbrzycha, bez pana Frycza, drugich planów. I czy, jak mówi pan Falk, prawdą jest, że warto było czekać na tak dobry scenariusz długie lata? Czy to jednak nie jest tak, że ten scenariusz czekał na Pana Feliksa, oraz tą a nie inna obsadę? Bo w gruncie rzeczy to jest (nie, nie będę tu opowiadać treści, bo to chyba najgorsze co można zrobić) zupełnie banalna historia. Trochę też w niektórych miejscach naciągana i lekko może drażnić zbyt gwałtownymi i mało konsekwentnymi zwrotami akcji. Wcale może nie przekonywać. A nawet upierać się będę, że jest to historia idealna do „zarżnięcia” niedobrą obsadą i byle jakimi zdjęciami.