Małgosia Turzańska: rozmowa z projektantką kostiumów do "Planu Maggie" i "Stranger Things" [WYWIAD]
- Zamiast rozwieść się jak normalna kobieta, Maggie próbuje “zrecyklowac” męża. Takie samo podejście ma do ubrań. Spódnica po mamie i sweter taty są wciąż dobre, wiec dlaczego miałaby je wyrzucić? – mówi Małgosia Turzańska w rozmowie z WP.
Urodzona w Krakowie Turzańska jest obecnie jedną z najbardziej wziętych polskich kostiumografek w Nowym Jorku. Projektuje dla filmu, teatru i baletu. Jej kostiumy możemy podziwiać w westernie „In a Valley of Violence” oraz w serialu „Stranger Things”, jednym z największych światowych telewizyjnych przebojów, wyprodukowanych przez Netflix. 23 września do kin wchodzi „Plan Maggie” Rebecki Miller, w którym Turzańska ubrała Ethana Hawke’a, Julianne Moore i Gretę Gerwig.
Łukasz Knap: Dlaczego Małgosia? Taką bezpośrednią formą imienia posługujesz się w pracy.
Małgosia Turzańska: Jako nastolatka mieszkałam w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, później w Pradze, a teraz w Stanach, i w każdym z tych miejsc "Małgorzata" jest nie do wymówienia. Ludzie na ogół zatrzymują się na "Ma..." i nie próbują dalej. A z "Małgosią" jakoś im idzie.
Jeszcze łatwiej byłoby im z Margaret albo Margo. Nie myślałaś, żeby pójść w tę stronę, skoro od początku pracowałaś w międzynarodowym środowisku?
Nie. Trochę w tym patriotyzmu, a trochę próżności. Jestem jedyną Małgosią w tutejszym środowisku, wiec tak jest łatwiej.
Patriotyzmu? Do jakiego stopnia czujesz się związana z Polską?
Cała moja rodzina i grono przyjaciół mieszka w Polsce. Przyjeżdżam co roku, żeby naładować baterie, pojeździć na rowerze nad Wisłą, odwiedzić stare kąty i sprawdzić, co się zmieniło, a co pozostało takie samo. Do tego staram się być na bieżąco z kulturą i polityką, wiec zgrzytam sobie zębami z oddali czytając gazety.
Zaczęłaś studiowanie kostiumów w Pradze, dlaczego tam?
Kiedy wybierałam się na studia, żadna z polskich szkół filmowych nie oferowała scenografii i kostiumu. W Krakowie ten wydział był połączony z ASP. Wydział scenografii i kostiumu na praskim DAMU jest w tym samym budynku, w którym studiują aktorzy, reżyserzy, lalkarze, a filmowcy są o kilka minut dalej. Mieliśmy wspólne zajęcia, wspólny akademik, wspólną szkolną knajpę i teatr, pełen fantastycznych, bardzo utalentowanych ludzi.
Czego się nauczyłaś w Pradze?
Rozumienia tekstu i budowania za pomocą rysunków czy zdjęć języka, którym mogę porozumiewać się z reżyserem, operatorem i aktorami. Poza tym poznałam masę wspaniałych, bardzo utalentowanych ludzi, ale jeżeli chodzi o naukę, to dopiero w Nowym Jorku miałam prawdziwe momenty zdziwienia.
Czyli co właściwie?
Nauczyłam się ufać sobie i zaskakiwać samą siebie, jak ubrać pierwsze pomysły w szkice.
Na przykład?
Był taki moment, kiedy uświadomiłam sobie, że konsekwentnie, acz nieświadomie wybieram jako inspiracje tylko zdjęcia, w których obecna jest woda, aby w końcu zorientować się, że główny bohater od samego początku kojarzył mi się z rybą. Aby później to podkreślić, szukałam materiałów, które przypominały łuski.
Większość ludzi chyba nie rozumie, jakie wyzwania stoją przed kostiumografem. Na czym właściwie polega twoja praca?
Zaczynam od wielokrotnego czytania scenariusza, później jest etap szukania zdjęć czy obrazów, które z jakiegoś powodu coś mi o filmie mówią, choć nie do końca wiem co. Często te zdjęcia mają mało wspólnego z ubraniem — to są czasem jakieś kamyczki, jakieś odbicia w kałużach, które potem w jakiś sposób złożą się w spójną całość i wpłyną na ostateczny kształt kostiumów.
Brzmi niekonkretnie.
To tylko początek, bo potem rozbieram tekst na części pierwsze, żeby dowiedzieć się, ile będzie dni scenariuszowych, ile dana postać ma zmian kostiumu, kto z kim się spotyka w danych momentach— bardzo suchy, mało kreatywny, ale niezbędny krok. Potem zaczynam bardziej konkretny research, uczę się danej epoki, oglądam katalogi sprzed lat, odwiedzam galerie, zbieram kawałki materiałów. Wreszcie przychodzi czas na decyzje, czy dany kostium będziemy szyć, pożyczać, czy też kupować i przerabiać. Gromadzę też w tym czasie zespół, z którym będę pracować. Kolejnym etapem jest… kolejne czytanie scenariusza, szukanie momentów, gdzie dana postać będzie potrzebowała innych wersji kostiumu np. ze względu na krew, brud czy na kaskaderów. Robimy kosztorys i zaczynamy kupować, szyć, przerabiać. Im bliżej zdjęć, tym więcej przymiarek z aktorami.
Ile masz wolności w tym, jak finalnie aktor będzie ubrany?
Na każdym etapie przygotowań kostiumów, jestem w stałym kontakcie z reżyserem, scenografem i operatorem, więc mamy szanse wspólnie stworzyć świat danej historii. Dawniej czytając scenariusz nie bardzo przejmowałam się tym, że w didaskaliach jest napisane, że sukienka jest zielona, jeżeli ja od samego początku widziałam nie zieleń, a róż. Teraz staram się wykorzystać ograniczenia płynące z tekstu. To informacje, które z jakiegoś powodu się w nim znalazły, wiec staram się je szanować. Jeżeli nie rozumiem, dlaczego wybrano zieleń, kontaktuję się z autorem scenariusza, jeżeli mam taką możliwość.
Co kostium może powiedzieć o bohaterach?
Przede wszystkim kostiumy maja wspomagać historię. Nie mogą opowiedzieć za dużo, żeby aktorzy mieli, co grać. Kiedy dialog, kamera, muzyka i kostiumy mówią dokładnie to samo, jest nudno. Najlepiej kiedy każda z tych warstw ma coś własnego do powiedzenia.
W „Planie Maggie” kostiumy mówią bardzo dużo o bohaterach. To zamierzony efekt?
"Plan Maggie” to jedno z moich ulubionych doświadczeń filmowych. Rebecca Miller podeszła do moich pomysłów zupełnie bez lęku, że aktorzy będą wyglądali dziwnie czy nieatrakcyjnie, co sprawiło, że mogłyśmy popchnąć kształt kostiumów w nieco ciekawszą stronę niż zazwyczaj pozwala się na to w filmach tego typu.
Co chcesz przez to powiedzieć? Odniosłem wrażenie, że kostiumy w tym filmie są zaprojektowane w taki sposób, żeby widz od razu pomyślał, że Maggie bardziej pasuje do Johna niż jego żona Geoergette.
Wieczne knucie planów przez Maggie skojarzyło mi się z Mojrami z greckiej mitologii, wiec zależało mi na tym, żeby w jej kostiumach namacalne były wątki i osnowy lub oczka włóczki. Żeby akcja tkania była w jakiś sposób wyczuwalna. Prawie w każdej scenie Maggie ma na sobie wiele faktur. Za to kiedy zdaje sobie sprawę z tego, że jej małżeństwo naprawdę się rozpada, widzimy ją w gładkiej nylonowej halce.
Myślałem, że w Maggie jest więcej pragmatyzmu niż romantyzmu.
To jest drugi aspekt jej kostiumów, które są jednocześnie skromne, a przy tym niesamowicie praktyczne. Zamiast rozwieść się jak normalna kobieta, Maggie próbuje “zrecyklowac” męża. Takie samo podejście ma do ubrań. Spódnica po mamie, sweter taty są wciąż dobre, wiec dlaczego miałaby je wyrzucić? W dodatku czerpie nieomal dziecinną radość z łączenia kolorów, pomimo tego, że jej ubrania są znoszone, maja głębokie, piękne barwy. Maggie nie chowa się w beże czy szarości, jest intensywna, tętniąca życiem, w swojej skromności niepokorna.
Mieszkasz w USA od dawna. Czy rozterki Grety związane z pomysłem na macierzyństwo bez partnera wydają ci się prawdziwe?
Jak najbardziej podpisuję się pod podejściem do macierzyństwa, które prezentuje Maggie. Dlaczego miałaby czekać na księcia z bajki, skoro tak naprawdę marzy nie o partnerze, ale o byciu mamą?
Mam kilka koleżanek, które rozeszły się z partnerami z powodu rozbieżnych poglądów na temat dzieci. Bardzo jestem z nich dumna, że wiedzą czego chcą i nie dają się zahukać.
Decyzja o nieposiadaniu dzieci również powinna być bardziej akceptowalna. Tradycyjny model rodziny 2+2 nie zawsze funkcjonuje, a odbieganie od normy niekoniecznie oznacza pustkę i niespełnienie. Jest wiele sposobów na szczęście.
Wracając do filmu, Georgette jest pomyślana jako antyteza Maggie?
Jej kostiumy mają zupełnie inną logikę. Ona jest antropologiem kultury, doskonale rozumie, że ubranie jest nośnikiem informacji. Przedstawia się światu jako nordycka królowa, świadomie podkreśla swoją inność i związek z północą. Futra, skóry, chłodne kolory, surowy, wojowniczy kok są jej znakiem rozpoznawczym, służą jako zbroja. Ale zarazem ta królowa śniegu w prawdziwej zimowej scenerii jest zupełnie bezbronna. Płacze, gdy jest jej zimno, na łyżwach nogi rozjeżdżają jej się jak nowonarodzonej sarence…
Jest jeszcze poplątany życiowo John, ale akurat on chyba nie kombinuje ze swoim ubraniem tak bardzo jak kobiety?
John z tej trójki jest może najmniej ekscentryczny, ale przy nim również świetnie się bawiłam. On traktuje swój strój jak zbiór trofeów, dowód badań terenowych i doświadczeń. Ciężkie, schodzone buty, skandynawska kurtka z lat czterdziestych, tuareska bransoleta, amulet z magiczną ziemią na szyi, ręcznie farbowane japońskie koszulki… Jego strój to swoista mapa jego przygód.
Jak układała ci się współpraca Ethanem Hawke’em, Julianne Moore, Gretą Gerwig?
Z Ethanem pracowałam wcześniej przy westernie „In A Valley Of Violence”, wiec było nam bardzo łatwo znaleźć wspólny jeżyk. Greta i Julianne przeszły moje wszelkie oczekiwania — to niezwykle inteligentne, ciepłe, dowcipne, a przy tym odważne kobiety.
Wiele z tych kostiumów szyliśmy sami, szczególnie dla Georgette. Ciuchy Maggie sa farbowane i przerabiane — męski dwurzędowy płaszcz zmieniony na damski jednorzędowy, sukienki zmienione na spódnice… Sama radość!
Czy taką samą przygodą było projektowanie kostiumów dla „Stranger Things”?
W telewizji jest inaczej niż w filmie, bo tu scenariusze pisane są "na żywo”, w trakcie kręcenia jest dużo więcej niewiadomych. Jest to zarazem frustrujące i bardzo ekscytujące. W „Stranger Things” najprzyjemniejszą częścią byli nasi mali aktorzy — te dzieciaki są naprawdę niesamowite! Rosną jak na drożdżach, wiec wciąż musieliśmy wydłużać spodnie i zamawiać większe buty.
Ale domyślam się, że największym wyzwaniem był kostium Jedenastki?
Jej kostium, w którym nurkuje w zbiorniku z wodą, miał być prostym kostiumem kąpielowym, a skończyliśmy na kombinezonie, który w jakiś sposób nawiązywał do strojów, w których Joyce i Hopper wybierają się do Upside Down. To jedna z moich ulubionych scen — mieliśmy w studio zbudowany zbiornik z woda, w którym Millie nurkowała. Wszyscy dookoła wstrzymywali oddech oglądając ją pod woda w hełmie z obciążnikami. Moja druga ulubiona scena to Millie unosząca się w baseniku ze słoną wodą. Cieszę się, że serial został tak entuzjastycznie przyjęty — i dzieciaki, i bliźniacy Duffer naprawdę sobie na to zasłużyli.
W jakich produkcjach zobaczymy twoje kolejne prace?
Kończę właśnie “You Were Never Really Here” Lynne Ramsay w Nowym Jorku i zaczynam prace nad “Monsters of God” w reżyserii Roda Lurie. Lata sześćdziesiąte XIX wieku, żołnierze, Komancze, Nowy Meksyk… Jak to mówią Czesi, parada!
Rozmawiał Łukasz Knap