Marcin Dorociński: Dziewczyna z problemami i chłopak z innego świata
Jeden z najpopularniejszych ostatnio aktorów młodego pokolenia, Marcin Dorociński opowiada o pracy nad filmem Macieja Wojtyszki "Ogród Luizy".
Wróćmy do chwili, gdy po raz pierwszy przeczytał Pan scenariusz „Ogrodu Luizy”. Jakie były Pana odczucia?
Od początku ten scenariusz bardzo mi się podobał. Podobało mi się również to, co Pan Maciej Wojtyszko chciał z tą historią zrobić. Jedno, co nie wzbudziło mojego zachwytu to dialogi – one budziły moje obawy.
Dlaczego miał Pan zastrzeżenia do dialogów?
Wydawały mi się nieprawdziwe i sztuczne. Dlatego powiedziałem Maćkowi w pewnym momencie, ale myślę, że on to przewidział, bo jest to piekielnie inteligentny człowiek, że wyglądam jak…. ubrany….. I on się na to zgodził, reszta po prostu sama wyszła.
Czy to oznacza, że wprowadziliście Państwo dużo poprawek?
Historia jako taka podobała mi się, tak więc ona nie uległa wielkim modyfikacjom. Sam pomysł, by opowiedzieć o dwojgu kompletnie różnych ludzi był fajny. Natomiast nie podobało mi się to, jakim językiem oni mówili. Ale tylko w tej kwestii ingerowałem.
Nie tak często zdarza się by aktorzy mieli tak mało uwag do scenariusza, a przede wszystkim do swoich ról.
Nie mogę wypowiedzieć się na temat całej konstrukcji scenariusza – to bardziej reżyser powinien – mogę mówić jedynie o swojej roli. Zawsze jest tak, że do tego, co sobie wymyśli scenarzysta a potem reżyser, dochodzi jeszcze aktor i jego pomysł. On dokłada swoje emocje, odczucia, uczucia, także to jaką jest osobą, jaki ma charakter, osobowość. Na kształ roli filmowej składa się bardzo wiele elementów, to jest wypadkowa wizji scenarzysty, reżysera i aktora, oprócz tego jeszcze wielu innych osób. Na tym polega realizacja filmów – to wspólne dzieło bardzo wielu ludzi. My mieliśmy to szczęście, że podczas realizacji „Ogrodu Luziy” to, co było napisane w scenariuszu i to, co mówił nam Pan Maciek inspirowało nas do tego, by kreować i cały czas dodawać coś od siebie. W ten sposób powstawały role Luizy i Fabia. Myślę, że można powiedzieć, że była to pełna współpraca.
Choć Luiza i Fabio bardzo się różnią, stworzyliście Państwo, wraz z Patrycją Soliman niezwykle udany, wręcz harmonijny duet. Trudno było osiągnąć takie porozumienie?
Nie. Wynika to także stąd, że prywatnie też jesteśmy troszkę innymi ludźmi. Na pewno też pomagał nam scenariusz, tak to przecież zostało napisane: dziewczyna z problemami i chłopak z innego świata. Ale tak naprawdę Fabio zajmuje się tym czym się zajmuje, bo musi. Nie jest powiedziane, że on chce to robić, że sprawia mu to przyjemność. Tak naprawdę jest wrażliwy. Wcześniej po prostu nie było w jego życiu okazji, by ta wrażliwość mogła wyjść na plan pierwszy. Luiza odkrywa w Fabiu uczucia i emocje ukryte bardzo głęboko. Do czasu spotkania tych dwojga nie było widać prawdziwej strony jego natury. Moim zdaniem, dzięki Luizie Fabio odkrywa to jaki jest naprawdę.
Czyli?
Wrażliwy, szczery i romantyczny. Na co dzień po prostu nie dane jest mu to okazać. Jak określiby Pan współpracę z Patrycją Soliman? To pierwsza duża rola tej młodziutkiej aktorki.
Nasza współpraca układała się bardzo dobrze. Patrycja to mądra, wrażliwa i piękna dziewczyna, współpracowało nam się świetnie, przynajmniej ze swojej strony mogę tak powiedzieć. Nie miało znaczenia który to film Patrycji.
Ma Pan poczucie, że „Ogród Luizy” to bajka?
To jest troszkę bajka. Ale to chyba nie powinien być zarzut. Może to stwierdzenie pada, dlatego, że film ma szczęśliwy finał i że łączą się ze sobą osoby, które na początku filmu kompletnie do siebie nie pasują. Są to dość skrajne postaci, a w pewnym momencie okazuje się, że mają jakiś wspólny mianownik. Ale przecież życie składa się z różnych emocji, często wybieramy sobie za towarzyszy życia osoby o charakterach, osobowościach, zainteresowaniach kompletnie innych od naszych, i takie związki też są szczęśliwe – niektórzy nazwą to bajką inni życiem.
Fabio jest gangsterem, ale to typowy czuły drań, czy może raczej drań o czułym sercu. W kinie często spotykaliśmy tego typu bohaterów. Czy insiprował się Pan jakimś filmowym bohaterem grając Fabia?
Nie.
A czy wiersz Bursy „Ogród Luizy” był dla Pana jakąś wskazówką?
Nie, ja w ogóle nie kojarzyłem tego wiersza, dla mnie to nie była wskazówka aktorska. Podstawą mojej pracy był scenariusz i uwagi reżysera.
W takim razie o czym jest „Ogród Luizy”, tak według Pana, o czym opowiada ten film?
O tym, żeby iść za głosem serca. Opowiada o sytuacji spotkania z drugim człowiekiem.
I nawet jeśli na początku nie wiemy kto to jest, to za jakiś czas może się okazać, że ta osoba odegra bardzo ważną rolę w naszym życiu. Dzięki takiej osobie możemy odkryć swoje prawdziwe ja, coś co mamy schowane głęboko, ukryte przed światem. I ten film opowiada właśnie o tym – nie wolno się uprzedzać do ludzi. W życiu spotykamy tych, którzy po jakimś czasie mogą się stać dla nas bardzo ważni, czy wręcz odegrać w naszym życiu jedną z najważniejszych ról. Nawet jeśli początkowo wydaje nam się, że jest to człowiek, który nie pasuje do nas i do naszego życia. Dlatego nigdy nie można przekreślać nikogo na starcie.