Marcin Wrona we wspomnieniach żony. Śmierć nadziei polskiego kina była ogromnym szokiem
40. Festiwal Filmów Fabularnych w Gdyni zakończył się dla Olgi Szymańskiej tragicznie. To ona znalazła ciało męża w gdyńskim hotelu i to jej życie wywróciło się do góry nogami. Chcąc, by pamięć o Marcinie Wronie przetrwała, żona reżysera opowiedziała o nim na lamach "Pani".
Minęły już prawie trzy lata od tragicznej śmierci jednego z najbardziej utalentowanych młodych reżyserów. Podczas 40. Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni został zaprezentowany "Demon" Marcina Wrony. Zebrał świetne recenzje. Nikt nie spodziewał się, że niedługo później żona znajdzie ciało Wrony w hotelowym pokoju. Gdy tragiczna informacja trafiła do mediów, zaczęto przypuszczać, że popełnił samobójstwo. Plotki potwierdziła sekcja zwłok. Wrona powiesił się w hotelowej łazience.
Wszystkim trudno było uwierzyć w to, co się wydarzyło. Swój żal wyraził wówczas Krzysztof Spór – dziennikarz filmowy i publicysta. – Wstrząs i niedowierzanie, to tylko dwa słowa, które cisną mi się na usta. Wielka tragedia, wielka strata, to będzie smutny czas.
Bólu nie krył wówczas również Piotr Kletowski, filmoznawca i krytyk. – Odszedł w momencie, kiedy znalazł się na szczycie zawodowej kariery. Mogę śmiało powiedzieć, że był najwybitniejszym polskim reżyserem młodego pokolenia, który z powodzeniem mógł kręcić za granicą.
Słowa Kletowskiego potwierdziła w rozmowie z "Panią" Olga Szymańska – żona zmarłego reżysera. – "Demon" miał bogatą "karierę festiwalową". Podczas Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Toronto, na którym byliśmy jeszcze we dwoje, dostaliśmy propozycję od amerykańskiego agenta – mówiła.
Ostatnie trzy lata były dla Szymańskiej niezwykle trudne. Nie rozumiała, dlaczego stało się tak, jak się stało. Musiała przewartościować swój świat.
– Ustaliłam sama ze sobą, że muszę jakoś przejść przez to wszystko. Oczywiście, był taki czas, że zupełnie się wycofałam. Nie chciałam wychodzić z domu. Ale znaleźli się ludzie, którzy mnie stamtąd wyciągali – mówiła w rozmowie z "Panią".
– Najcięższym, choć jednocześnie najbardziej oczyszczającym momentem, był mój wyjazd do Ameryki Południowej, pół roku po śmierci Marcina. To miała być nasza spóźniona podróż poślubna: Chile i Argentyna… Tam obchodziłam moje 30. urodziny. Tam również spędziłam pierwsze urodziny Marcina już bez niego – kontynuowała.
Szymańska i Wrona tworzyli dobraną parę. On był od niej starszy o 13 lat. Uczyli się od siebie wzajemnie.
– Ten związek bardzo mocno na mnie wpłynął, ukształtował mnie. Ale w drugą stronę też tak było – przyznaje.
Szymańska chce, aby pamięć o jej mężu wciąż była żywa. – Nieprzerwanie prowadzę firmę produkcyjną, którą założyliśmy z Marcinem przed siedmioma laty. Wciąż szukam dobrego pomysłu na to, co mogłabym jeszcze zrobić, aby upamiętnić jego twórczość i osobę.
Oprócz zajmowania się firmą, Szymańska przez długi czas podróżowała z "Demonem". Jeździła na festiwale na całym świecie, gdzie film zdobywał ogromne uznanie krytyków i widzów.
– Mój pierwszy samotny wyjazd to był międzynarodowy Festiwal filmowy w Hajfie, gdzie "Demon" zdobył nagrodę dla najlepszego filmu – mówiła.
Odbieranie nagród za ukochanego było dla niej naprawdę trudne. Jednak ważniejsze okazało się to, by wszystko dokończyć w jego imieniu. Wiedziała bowiem, że był artystą, któremu należą się pokłony. Ciężko pracował na swój sukces, a przy tym wszystkim nie zaniedbywał ani jej, ani rodziny i przyjaciół.
Marcin Wrona planował kolejne produkcje. W duecie z Pawłem Maśloną chciał stworzyć film "Mord". Ponadto miał ambicje, by wyreżyserować musical "Lili" o aktorce i szansonistce.
– Akcja miała się rozgrywać w czasie drugiej wojny światowej – zdradza w rozmowie z "Panią" Olga Szymańska. – Często wpadał na różne pomysły, które miały wspólny mianownik. Marcin chciał zostawiać widzów z pytaniami i przemyśleniami.
Szymańska wciąż ma żal do losu, że Wrony już nie ma. Jednak, jak sama przyznaje, z każdym dniem jest jej coraz łatwiej zaakceptować rzeczywistość. – Pojawia się myśl, że nic w życiu nie jest dane na zawsze. Wiem już, że warto czerpać z chwili, która trwa, nie myśląc zbyt wiele o przyszłości – dodała.
Śmierć Marcina Wrony to tragedia przede wszystkim dla jego bliskich. Niewątpliwie jednak dużą stratę poniosła także polska kinematografia.