Matthew Tyrmand grozi pozwem twórcom filmu "Pan T."
Twórcy filmu "Pan T." są oskarżani przez PISF oraz Matthew Tyrmanda o naruszenie praw autorskich do książki “Dziennik 1954” Leopolda Tyrmanda. Sprawa może trafić do sądu.
Konflikt wokół "Pana T." szczegółowo opisał Onet.
Film w reżyserii Marcina Krzyształowicza znalazał się w konkursie głównym 44. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych", mimo że niektórzy odradzali dyrektorowi festiwalu ten wybór. Produkcja od początku była kojarzona z postacią pisarza Leopolda Tyrmanda, choć pokaz był poprzedzony komunikatem "Ta opowieść nie została oparta na żadnej biografii".
Pomysł na stworzenie filmu o życiu i twórczości autora "Złego" powstał wiele lat temu. W 2007 r. w konkursie organizowanym przez Polski Instytut Sztuki Filmowej zwycięża scenariusz Andrzeja Gołdy "Tyrmand 1954". Po 9 latach do tej samej instytucji trafił wniosek o dofinansowanie filmu na podstawie tego scenariusza. Ze złożonej dokumentacji wynika, że dzieło będzie opierać się na biografii Leopolda Tyrmanda.
- Dla wszystkich było jasne, że powstaje film o Tyrmandzie bazujący na jego autobiograficznym "Dzienniku 1954". Dlatego takie żądanie z naszej strony było oczywistością. Wystarczyło dogadać się z jedynym spadkobiercą pisarza, a film otrzymałby od nas kilkumilionową dotację - powiedział dyrektor PISF Radosław Śmigulski w rozmowie z "Onetem".
#
Spadkobiercą praw autorskich pisarza jest jego syn Matthew Tyrmand, na co dzień mieszkający w Nowym Jorku. O pomyśle stworzenia filmu o jego ojcu dowiedział się z mediów wiosną 2017 r. Pełnomocnicy Tyrmanda skontaktowali się z firmą producencką Skorpion Arte, która zapewniła ich, że "scenariusz nie wykorzystuje ani jednego fragmentu twórczości Tyrmanda".
Po zmianie producenta na firmę Propeller Film, jej szef Jarosław Boliński podjął dialog z Matthew Tyrmandem.
- W pewnym momencie powiedziałem im, że skoro opierają się na pamiętnikach mojego ojca, to ja chcę mieć wpływ na kształt tego filmu. Miałem dość okłamywania mnie. Oni to zignorowali, więc osobiście poszedłem do ich biura. Pan Boliński stwierdził, że nie bazują na "Dzienniku", ale równocześnie zaoferował współpracę- powiedział Matthew Tyrmand.
#
Twórcy filmu zaoferowali spadkobiercy oraz jego pełnomocnikom obejrzenie obrazu kilka miesięcy przed publikacją.
- Oni zrobili notatki i nie otrzymaliśmy jakichkolwiek konkretnych wskazówek czy argumentacji o prawnym podłożu. Wówczas powiedziano nam, że to wystarczy. Byliśmy otwarci na możliwość każdej dodatkowej prezentacji filmu. Taka prośba nie została nam przedstawiona - mówi Jarosław Boliński.
Matthew Tyrmand twierdzi, że ostateczna wersja filmu została przemontowana tak, aby usunąć zbieżności z twórczością jego ojca.
Twórcy "Pana T." podają jednak sprzeczne informacje. W polskich mediach zapewniają, że produkcja nie jest oparta o biografię i twórczość pisarza. Jednak podczas prezentacji zagranicznych nie wyrzekają się tego kontekstu.
Na stronie internetowej CinEast Festival w Luksemburgu widnieje informacja, że do stworzenia filmu "inspiracją było życie Leopolda Tyrmanda, jednego z najbardziej emblematycznych pisarzy polskiego okresu powojennego".
#
Jak wspominaliśmy w naszej recenzji, nawiązań do biografii artysty jest w filmie sporo. Również w kwestii treści "Dzienników 1954", której główny bohater jest bezrobotnym z wyboru pisarzem, udzielającym korepetycji zakochanej w nim maturzystce, towarzyszącej mu na Balu Dziennikarzy.
Wątkami z książki są m.in. scena przesłuchania pisarza przez szefa Służby Bezpieczeństwa, napisania pod nazwiskiem kolegi artykułu o krajoznawczych wyprawach Lenina czy dorabianiu przez słynnych literatów i profesorów starszego pokolenia w fabryce zabawek, gdzie prowadzą zaciekłe dysputy filozoficzne.
W związku z wątpliwościami o złamanie praw autorskich do "Dzienników 1954" PISF odmówił udzielenia 3 mln zł dotacji.
- Twórcy nie wykupili praw do „Dziennika 1954”. Czy musieli to robić? Nie mnie to oceniać. Nasi prawnicy ocenili, że jeśli dojdzie do procesu między stronami tego sporu, to może dojść nawet do zablokowania dystrybucji „Pana T.”. Gdybym jako dyrektor podpisał z twórcami umowę i przekazał im środki, a sąd uznałby, że złamali prawo, mógłbym naruszyć ustawę o finansach publicznych. Na coś takiego w sposób oczywisty nie mogłem sobie pozwolić - ocenił Radosław Śmigulski.
#
Producenci "Pana T." interweniowali w tej sprawie u polityków, ponoć nawet u samego Jarosława Kaczyńskiego. Minister kultury Piotr Gliński zażądał od PISF przekazania pełnej dokumentacji w celu przeprowadzenia analizy problemu. Ministerstwo nie udzieliło "Onetowi" odpowiedzi o wynikach kontroli.
Twórcy filmu odpierają ataki o adaptacji twórczości Leopolda Tyrmanda.
- Zarzut stawiany nam przez Matthew Tyrmanda jest absurdalny (...) "Pan T." to integralne, autorskie dzieło filmowe z trzyaktową konstrukcją i punktami zwrotnymi. Z wymyślonymi postaciami, dialogami, intrygą obyczajową i kryminalną.(...) Jesteśmy wyposażeni w kilkadziesiąt stron ekspertyzy prawnej wykonanej przez dwie wiodące kancelarie prawne w naszym kraju, specjalizujące się w prawie autorskim. Porównały one twórczość Tyrmanda, nasz film i nasz scenariusz. Powiem tylko tyle: jesteśmy bardzo zadowoleni z wyników tej analizy. Nie nakręciliśmy adaptacji "Dziennika 1954", więc nikogo o żadną zgodę nie musieliśmy się prosić. – twierdzi Marcin Krzyształowicz, reżyser "Pana T.".
#
Nie ukrywają faktu, że w tej sprawie chodzi wyłącznie o pieniądze. Według Marcina Krzyształowicza i scenarzysty Andrzeja Gołdy dyrektor PISF działa w porozumieniu z Matthew Tyrmandem, chcąc wymusić na nich wypłatę honorarium.
- Śmigulski tworzy swoje własne prawo, w ramach którego mamy się podporządkować jego woli, zapłacić astronomiczną kwotę Matthew Tyrmandowi, a w nagrodę on podpisze z nami umowę. To rodzaj przymusu — komentuje Krzyształowicz.
Autorów filmu zastanawia fakt, dlaczego mimo roszczeń, Matthew Tyrmand dopuścił do publikacji "Pana T.". Film był już pokazywany na 3 polskich festiwalach oraz w USA. Wciąż do producentów ani do sądu nie trafił pozew o blokadę pokazów. Za to wciąż pojawiają się żądania - jak mówią Krzyształowicz i Gołda "haraczu" - w wysokości 1 mln zł.
Według obowiązującego w Polsce prawa autorskiego nie jest zakazana inspiracja czyjąś twórczością. Jednak jeśli w dziele pojawiają się te same postaci i wątki co w oryginalnym utworze, istnieje spore prawdopodobieństwo naruszenia prawa.
Ponadto Matthew Tyrmand zarzuca twórcom filmu naruszenie dóbr osobistych. Chodzi o jedną scenę, w której Pan T. podpisuje podsunięty mu przez SB kwit o zachowaniu dyskrecji. Zdaniem spadkobiercy pisarza może ona wprowadzać w błąd widzów, sugerując, że jego ojciec współpracował z bezpieką.
- Wielka ironia polega na tym, że z radością zawarłbym z nimi umowę, gdyby przeszli przez dobrze ugruntowane kanały prawne i uzyskali licencję w honorowy sposób. Byłoby to kosztem znikomym i symbolicznym, ponieważ byłbym podekscytowany, że jest producent chcący przenieść pamiętnik na duży ekran. Zamiast tego… cóż, smutne jest to, że tak się dzieje, ale prawa nadużywane muszą być chronione - podsumował.
Jednocześnie kwestia procesu nie jest jeszcze przesądzona. Pełnomocnicy Tyrmanda twierdzą, że są w trakcie negocjacji z producentami. "Pan T". trafi do kin 25 grudnia.