Trwa ładowanie...
22-08-2005 15:08

Metropolia bez serca

Metropolia bez sercaŹródło: mat. dystrybutora
d49m72l
d49m72l

Różnica między "Zakochanym Nowym Jorkiem", a starszym o trzy lata "Zakochanym ParyżemParyżem" jest zasadnicza. Wyznacza ją poziom próżności. O ile bowiem dziewiczy projekt wydawał się spontanicznym, nie do końca udanym, aczkolwiek intrygującym eksperymentem artystycznym, jego kontynuację określić można już tylko mianem marketingowej ekspozycji. Twórców niezależnych i świadomych własnej drogi (od Gusa van Santa po braci Coen) zastąpili głównie rzemieślnicy o przeciętnej renomie (Brett Ratner, Allen Hughes) i artyści zawstydzeni własnym zagubieniem (Mira Nair, Shekhar Kapur). Z tak osobliwego połączenia wyłania się zaskakująco jednolity patchwork, który w swym wątpliwym wyrafinowaniu uchodzić może co najwyżej za kompilację scen usuniętych z niedawnych "Walentynek" Garry'ego Marshalla.

Zmiana na niekorzyść nastąpiła także przed kamerą. W miejsce aktorów charakternych, często dookreślających poprzednie miejsce akcji, pojawili się modni pięknisie (m.in. Hayden Christensen, Blake Lively, Orlando Bloom, Bradley Cooper), których zachwanie przywodzi na myśl co najwyżej kiepską reklamę. Poniekąd tak właśnie jest. Czego by stojący za kamerą twórcy nie robili, Nowy Jork pozostaje sterylną widokówką z naprędce doklejonymi miejscówkami, których czar jest tyleż ulotny, co zwyczajnie nieprawdziwy. Przedziwny to pomysł, by o mieście tak specyficznym opowiadać bez jego największych admiratorów: Scorsese, Lee czy Allena. Kto, jak nie oni, zna uroki i mechanizmy tej 8-milionowej metropolii?

"Zakochany Nowy Jork" powtarza więc wpadkę "...Paryża": jego tło jest pretekstowe, przynależność zaś wątpliwa. Miejscem akcji przynajmniej połowy zawartych tu historii mogłaby być dowolna inna szerokość geograficzna, od Bangkoku po Warszawę. Autorzy poszczególnych nowelek są W Nowym Jorku zdezorientowanymi obcokrajowcami przetwarzającymi popularne banały (wow, mozaika kulturowa!) lub turystami, których ponad wszystko interesuje pielęgnacja określonych mitów. Dlatego większość opowieści napędza monotonna, ckliwie romantyczna gawęda o zwartej konkluzji: oto miasto niecodziennych spotkań, zapalnik bezpardonowych zbliżeń.

To właśnie mniej lub bardziej przypadkowa konfrontacja, zazwyczaj puentowana wymuszoną przewrotką, jest tu wspólnym motywem. Czasami przybiera formę anegdotycznego, dialogowego żartu, jak w przypadku bodajże najbardziej efektownej noweli Yvana Attala (a przynajmniej jej połowy, tej z udziałem Ethana Hawke'a i Maggie Q), innym razem jest szczeniackim wybrykiem niegodnym uwagi - tak jest u Bretta Ratnera. Zdecydowanie rzadziej decydują się twórcy na jakiś komentarz czy kontestację, dlatego też niezwykle cenne jest podwójny udział w projekcie Natalie Portman - aktorski (u Miry Nair), przybliżający rolę kobiety w motywowanym ortodoksyjną religią związku, oraz reżyserski, potwierdzający jej wrażliwość i nieszablonowe myślenie.

d49m72l

Takich chwil jest jednak stosunkowo niewiele, zresztą nawet one są w jakiś sposób skażone uczuciowym infantylizmem, by wybronić tę bezwyznaniową afirmację miłości przed twardą krytyką. Pośród wypieszczonych kadrów brakuje szczerości - takiej jak w realizatorsko prymitywnym, ale zaskakująco melancholijnym epizodzie wyreżyserowanym przez Scarlett Johansson. Jej "These Vagabond Shoes" (do znalezienia na YouTube) to jedna z dwóch nowel (druga należy do Andrieja Konczałowskiego) wyciętych z finalnej wersji filmu. No bo kogóż interesuje czarno-biała opowiastka o wyalienowanym facecie, który spełnienia doświadcza jedząc hot-doga?

d49m72l
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d49m72l