Trwa ładowanie...
d1a0h2m
27-12-2012 10:41

Między ojcem a córką

d1a0h2m
d1a0h2m

„Dopóki piłka w grze“ to przyjemna i lekka opowieść o niepełnej rodzinie w emocjonalnych opałach. Nie ma w niej spektakularnych tragedii ani przyprawiających o zawrót głowy komediowych sytuacji. Reżyserski debiut producenta „Listów z Iwo Jimy“ (2006) i „J. Edgara“ (2011) – Roberta Lorenza – to film zgrabnie napisany, choć trochę nijaki. Nie pozostawia po sobie wielu specyficznych wrażeń – trochę jak letni napój, który ani nie parzy języka, ani nie orzeźwia.

Siłą filmu o starzejącym się łowcy baseballowych talentów, jego córce i jej przyszłym narzeczonym nie jest scenariusz (także debiutującego w swojej roli Randy’ego Browna), ale kreacje aktorskie. Clint Eastwood świetnie sprawdza się w roli Gusa – niedowidzącego ojca trzydziestotrzyletniej Mickey. Amy Adams kreująca postać zapracowanej pani prawnik z emocjonalnymi problemami, nie pozwala swojej, odrobinę banalnej bohaterce, wpaść w sidła schematu, jakie przygotował dla niej scenarzysta. Poza tym wszystkie zwroty akcji mniej lub bardziej można jednak przewidzieć. „Dopóki piłka w grze“ nie jest filmem, który opiera się na suspensie. Odkąd Mickey pojawia się w polu widzenia Johnny’ego Flanagana (Justin Timberlake) trudno się nie domyśleć, że eks-miotacz będzie miotał się dopóty, dopóki nie zakręci w głowie ambitnej prawniczce z Atlanty. Dużo ciekawiej od ich relacji, choć nie mniej schematycznie, ukazany jest tylko trudny związek Gusa i Mickey.

Reżyser zadbał o to, by ojcu i córce nic nie przeszkadzało wracać pamięcią do przeszłości i dokonywać rewaluacji zepchniętych na margines spraw. Wywiózł ich oboje do Północnej Karoliny, gdzie odbywają się licealne zawody baseballowe – gratka dla łowców talentów. Gus, podobnie jak bohater znakomitego „Robota i Franka“ (2012) Jake‘a Schreiera, nie przyznaje się do tego, że starość upośledza jego zdolności. Lepiej niż zawodników na boisku dostrzega jednak fakt, że traci zaufanie przełożonych. Za sprawą jego przyjaciela (John Goodman), Mickey ma go więc mieć na oku. Chyba trochę za bardzo przypomina jednak „kobietę na skraju dojrzałości“, za mało opiekunkę mogącą zająć się kimś poza sobą. Mimo że sama jest pracoholiczką, nie potrafi zrozumieć, że Gusa przy zdrowych zmysłach trzyma już tylko pasja. Sama cierpi najwyraźniej na syndrom potrójnego odstawienia – od własnego, dawniej dzielonego z ojcem hobby, od jego samego, a na boiskach Północnej Karoliny – od swojego biura, w którym na co dzień szuka schronienia
przed życiem.

Mickey, przedzierająca się przez świat patriarchalnych układów, nie może sobie znaleźć miejsca i nieustannie się miota – między oczekiwaniami, wśród męskich partnerów, w relacji z ojcem. Chwilę czasu zajmie jej otrząśnięcie się z emocji, które przez lata niosła na ramionach i zrozumienie, że ciężka praca jest nie mniej ważna od poddania się nurtowi życia. Musi nauczyć się ryzykować i zatracać w drobnych przyjemnościach. Tymi samymi słowami mogłabym podsumować też Roberta Lorenza, którego film jest niestety owocem twórczych zahamowań. Troszkę jest też za długi i nawet nieporównywany do znakomitego „Moneyball“ Bennetta Millera sprzed roku, ale nadal lekkostrawny – niech więc będzie doceniony – najlepiej w niedzielny, leniwy wieczór.

d1a0h2m
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1a0h2m