Miłość w czasach rozpadu Jugosławii
Oglądając film Kusturicy „Życie jest cudem” mamy wrażenie, że stoimy naprzeciwko jednego z obrazów Chagalla, który nagle ożywa i pragnie nas wciągnąć do swojego magicznego świata, epatującego feerią barw i surrealistyczną symboliką. Po tym niezwykłym, filmowym świecie oprowadza nas korowód sympatycznie dziwnych, a przez to urzekających postaci. Wszystko to dzieje się przy akompaniamencie bałkańskiej muzyki. Kusturica jest marką samą w sobie, jego nazwisko jest już wystarczającą zachętą do obejrzenia danej produkcji.
Nie łatwo sprostać zadaniu zrecenzowania filmu, który jest wybitnym dziełem. Jednak spróbuję. O czym opowiada fabuła? Twórca „Czasu Cyganów”, „Arizony Dream” czy „Underground” zabiera nas tym razem na bośniacką prowincję, gdzie mieszka inżynier Luka wraz z rodziną i przyjaciółmi. Główny bohater pragnie stworzyć połączenie kolejowe pomiędzy swoim miasteczkiem, a Serbią. Żona Luki, Jadranka to śpiewaczka operowa, znudzona życiem z dala od Belgradu i miotana niekiedy napadami szału. Ich syn to bezsporny talent piłkarski, który równolegle z powołaniem do reprezentacji otrzymuje powołanie do wojska.
Jeden z bohaterów filmu mówi, że Bóg nie grał w kości tworząc świat. Jednak obserwując los Luki, możemy mieć ku temu wątpliwości. W momencie wybuchu wojny jego żona odchodzi z węgierskim muzykiem, a ukochany syn wkrótce po rozpoczęciu walk trafia do niewoli. Wierni przyjaciele dostarczają inżynierowi zakładnika, a właściwie zakładniczkę – Sabahę. Jest to piękna muzułmanka, która ma zostać wymieniona na Milosa, syna Luki.
I tutaj akcja się komplikuje. Ale czegóż innego możemy się spodziewać po reżyserze, który swoim bohaterom każe powtarzać za Szekspirem: Życie jest teatrem. I Luka jest aktorem na scenie świata. W momencie przybycia pięknej dziewczyny, zrzuca kostium wiernego męża i troskliwego ojca. Wciela się w rolę kochanka. Początkowo próbuje walczyć z namiętnością, ale jego kreacja została już wcześniej rozpisana w tragikomicznym teatrze wojny.
„Miłość jest jak narkotyk. Niech Bóg przed nią chroni” – to kolejne padające do nas z ekranu słowa, które nieco przybliżają zrozumienie filmu. Miłość jest szaleństwem... jest żywiołem. W tym świecie przesiąkniętym poetyką realizmu magicznego, kochają nawet zwierzęta. Oślica z powodu nieszczęśliwej miłości chce się rzucić pod koła pociągu. Jeśli zwierzęta stają się emocjonalne, to tym bardziej muszą się zintensyfikować ludzkie uczucia. Dlaczego miłość Luki i Sabaki jest tak silna? Czy dlatego, że w czasie wojny wszystko trzeba przeżywać szybciej, bo jutra może nie być? A może dlatego, że w powodzi zmysłów oddalamy się od śmierci? Czujemy namiastkę nieśmiertelności?
Dajemy się całkowicie porwać historii tego uczucia, gdy kamera obserwuje dwoje ludzi z góry, a montaż jest tak szybki, że odnosimy wrażenie jakby świat wirował pod parą kochanków. Zachwyca też surrealistyczna scena lecącego nad polami i lasami łóżka z Luką i Sabaką na nim.
Wojna jest prawie nieobecna. Częściej ją słychać niż widać. Dom Luki trzęsie się w posadach od wystrzałów z dział. Wojna zakłóca grę w szachy, bo gdy wszystko chwieje się od wybuchów, nie sposób utrzymać pionki na szachownicy. Pomimo, że wojny jako takiej nie oglądamy, bohaterowie żyją w poczuciu zagrożenia. W każdej chwili może ona przerwać życie, które w filmie Kusturicy jest niewątpliwym cudem.
Na kilka słów komentarza zasługuje również wszechobecna muzyka. Towarzyszy ona bohaterom w chwilach radości i w chwilach smutku. Przy narodzinach i śmierci. Muzyka osusza łzy, wypełnia zwykłe dni, czyniąc je mniej prozaicznymi.
Parafrazując słowa piosenki Elżbiety Adamiak, dajmy się porwać rzece zmysłów wezbranej i rozkoszujmy się każdym elementem filmowego świata Kusturicy.