''Nad życie'': Michał Żebrowski o tym, co w życiu jest naprawdę ważne
"Nad życie" to film, o którym twórcy mówią, że jest opowieścią o miłości, walce o siebie, mężczyznę i dziecko. Wszystko miało być jak w bajce - piękny ślub, dzieci, dom w górach. Te plany przerwał jeden telefon. Agata Mróz-Olszewska walczyła z chorobą nowotworową jak sportowiec, do końca. W rolę Jacka Olszewskiego wcielił się Michał Żebrowski.
- Historią Agaty Mróz–Olszewskiej żyła cała Polska. Cztery lata od tamtych wydarzeń to dużo czy mało, aby podejść do tematu fabularnie?
Michał Żebrowski: Moim zdaniem w sam raz. Nie jest to aż tak odległa historia, a z drugiej strony postawa Agaty, jej osobowość, była tak wyrazista, że pamiętamy ją doskonale. Wydaje mi się, że „Nad życie” jest filmem o miłości, ale i o nadziei. Pokazuje, że ludzie w najtrudniejszych sytuacjach życiowych potrafią przywdziać skrzydła anioła i godnie borykać się z losem. To jest budujące.
- Agata żyła z pasją, ale zgodzi się pan, że również walczyła jak sportowiec z chorobą?
To prawda. Kiedy myślimy o Agacie nie mamy w pamięci dziewczyny, która jest zgorzkniała, przygnębiona, smutna i zamknięta, ale taką, która z podniesionym czołem, uśmiechnięta, bo była przecież piękną kobietą, z wdziękiem niemalże, heroicznie walczyła już nie o siebie, a o pamięć o sobie i o życie córeczki. To jest niesamowite. Nie chcę używać wielkich słów, ale to naprawdę nie jest proste.
- Ten ostatni „mecz” rozegrała przy pełnej widowni. Nie sposób było jej nie kibicować?
Będąc na szczycie, nagle, dostała od losu takie wyzwanie... Niewątpliwie była przykładem tego, jak można godnie odejść.
- Odchodząc, powiedziała mężowi: „Bądź szczęśliwy”. To chyba największe świadectwo miłości?
Myślę, że osoby, które stykają się z tak heroicznym wyzwaniem, z tak ogromnym bólem i strachem są tchnięte w tym momencie palcem Pana Boga, jeśli chodzi o świadomość tego, co jest w życiu naprawdę ważne. Być może Agata powiedziała to z perspektywy osoby, która jedną nogą jest po tamtej stronie…
- … dając mężowi i córeczce szansę, aby żyli pełnią życia, tak jak ona żyła.
Zdecydowanie, tak.
- Kiedy otrzymał pan scenariusz, jakie były pana pierwsze myśli?
Kiedy go czytałem, pomyślałem: „Boże, wreszcie ktoś napisał scenariusz, który jest rozumiały od A do Z. Od razu wiedziałem, że to będzie dobrze skrojony film, bo jeśli dobrze czyta się scenariusz jest olbrzymia szansa, że przy utalentowanym reżyserze, operatorze i producencie nie schrzani się materiału. Olga Bołądź weszła w swoją rolę z pasją, a ja - tak naprawdę - towarzyszyłem jej przy tym wszystkim, starając się nie przeszkadzać.
- Właśnie mamy silną kobietę, a co się dzieje z mężczyzną?
Pierwsza myśl… Trudno być silnym, jak jesteś bezradny. Wydaje mi się, że Jacek musiał uwierzyć, że ratunek dla Agaty jest możliwy. Najbardziej wzruszające w tej historii jest chyba to, że człowiek czegoś bardzo chce, a los pisze mu zupełnie inny wyrok. - Chciał pan skonfrontować swoje odczucia z mężem Agaty, poznać Jacka?
Absolutnie do tego nie dążyłem. Od początku miałem świadomość, że im więcej będzie prawdy między mną a Olgą, między nami na ekranie, tym bardziej ludzie uwierzą, że tak było naprawdę między Jackiem a Agatą. Ich historia sama w sobie jest wzruszająca i piękna.
- W przypadku filmów o miłości zawsze istnieje ryzyko… banału.
Tu nie ma banału. Film dociera do istoty naszego człowieczeństwa. Weryfikuje nasze priorytety, potrzeby, pragnienia.
- Lokalizacja zdjęć pomagała czy była dodatkowym obciążeniem?
Rzeczywiście realizowaliśmy film w naturalnych warunkach szpitalnych, być może na oddziale, na którym pamiętano Agatę. Personel medyczny odnosił się do naszej ekipy w sposób szczególny. To niezwykłe, bo najczęściej ekipę filmową na początku traktuje się jako ciekawostkę, a potem jak zło konieczne, jak intruzów. A my mieliśmy od początku bardzo dobre warunki. Lekarze i pielęgniarki wiedzieli, że jest to robione w szlachetnym celu.
- Misja Agaty trwa. Działa fundacja jej imienia na rzecz chorych na leukemię, akcja „Życzenie Agaty”, w której osoby publiczne oddają krew do banku dawców szpiku. Pytanie, czy zawsze dobro musi rodzić się z tragedii?
Niestety, tędy droga. Tragedia Agaty Mróz niektórych poruszyła, niektórych porusza i niektórych poruszać będzie. Jej ofiara na pewno miała wymierny rezultat.
- Córeczka Agaty miała zaledwie dwa miesiące, gdy jej mama odeszła. Jak pan poradził sobie na planie z takim maleństwem?
Nie miałem z tym problemu, bo sam jestem młodym tatusiem i żonkosiem. Wiem, co to znaczy przewinąć, nakarmić, utulić do snu, czy chociażby wziąć niemowlę na ręce.
- Lubimy nadużywać słowa: „nad życie”, „tylko ty”, a one są takie kruche i delikatne…
Ale podstawowe. Tak naprawdę nie wiadomo czy to nad życie i miłość Jacka do Agaty, Agaty do Jacka czy miłość do córki, przekazanie jej genotypu walki i ideałów.
- Bycie bohaterem, dziś, nie musi oznaczać zdobycia złotego medalu olimpijskiego?
Dla mnie bohaterem jest każdy, kto w sposób uczciwy walczy z każdym dniem, codziennie. To ten, kto stara się być przydatny światu.
- To też pana filozofia żyć dniem dzisiejszym?
Coraz częściej, tak. Staram się nie trwonić czasu.
- Dziękuję za rozmowę.
_**Beata Banasiewicz/ AKPA**_