Trwa ładowanie...
d359mm4
recenzja
08-03-2013 11:12

Nadmuchaj dla mnie balon, Sam

d359mm4
d359mm4

Sam Raimi twierdzi, że jego filmy o „Spider-Manie“ były dużymi produkcjami, ale dopiero realizacja „Oza Wielkiego i Potężnego“ przyniosła mu realne wyzwanie. Raimi argumentuje to podkreślając fakt, że poprzednie filmy były fantazją wszczepioną w krajobraz istniejącego miasta, podczas gdy praca nad „Ozem...“ wymagała od niego wymyślenia magicznej krainy od zera. To rzeczywiście niełatwe zadanie i przykro to stwierdzić, ale Raimi mu nie podołał. Sam koncept filmu jest ciekawy – reżyser podjął próbę zarysowania losów Oza, o jakich Lyman Frank Braun powiedział stosunkowo niewiele na kartach swoich czternastu powieści. Problem polega na tym, że Raimi najwyraźniej chcąc uczynić czarodzieja postacią niejednoznaczną i wielowymiarową – zamienił go w błazna, współczesnego markiza de Sade, egoistycznego gbura, który co prawda wiele nauczy się na błędach, ale nigdy już nie będzie miał nic wspólnego z tajemniczą i fascynującą postacią zza czerwonej kurtyny.

Zrealizowany pod egidą Disneya „Oz...“ jest tylko kolejnym (po znakomitym „Frankenweeniem“ Tima Burtona) dowodem na to, że studio, które przez lata dopieszczało wizerunki uroczych księżniczek, autentycznie zmienia kierunek. W 1984 roku przerażone mroczną wizją, jaką usiłował roztoczyć Burton, dziś nie boi się wrzucić dzieci w wir czarno-białych wydarzeń. Cyrkowe życie kuglarzy w Kansas, ukazane w otwierającej sekwencji filmu Raimiego, jest jednak wyprane nie tylko z barw, ale i emocji. Trudno mi jednak uwierzyć, że James Franco ma problemy z ich oddaniem na ekranie. Jego Oscar-Oz – cyrkowy iluzjonista – padł raczej ofiarą kiepskiego polskiego dubbingu. Są aktorzy, którzy nie powinni mówić czyimś głosem, więc cieszy fakt, że dystrybutorzy mieli w poważaniu nie tylko dzieci, ale i dorosłych widzów, dla których przygotowali oryginalną wersję filmu. Ci ostatni będą mogli się też zachwycać fantastycznymi efektami specjalnymi, które po raz pierwszy i w tak dobrej jakości po raz ostatni pojawiają się w scenie
tornada porywającego balon z Oscarem w głębiny Krainy Oz. Film nabiera wówczas kolorów, choć historia ani na moment nie nabiera rumieńców. Nieodwracalnie przeistacza się za to w kiczowaty festyn.

Nie warto się nad nim rozwodzić, więc ujmijmy to skrótowo. Oz idzie do zamku z poznaną w magicznym lesie wspaniałomyślną Teodorą (Mila Kunis), która uznaje go za zbawcę mającego w sobie siłę, by pokonać złą czarownicę rządzącą lokalną społecznością w zimny i bezlitosny sposób. Szybko okazuje się, że Oscar musi stanąć do walki przede wszystkim z własnymi demonami, nauczyć się wspólnego działania i naprawić błędy popełnione w poprzednim życiu. To, co dzieje się w tle, podsycane nienawiścią i zazdrością spiski, jakie wychodzą na jaw i rozwiązania inscenizacyjne, na które zdecydował się Raimi niech pozostaną przemilczane, bo kielich nie goryczy, ale głupoty i absurdu przelałby się kilkanaście razy. Raimi podejmuje bardzo ciekawe wątki i chce pogrywać sobie z iluzją – cyrkową i kinową – ale dobry zamysł nie jest równoznaczny z realizacją dobrego filmu. „Oz...“ jest tylko widowiskiem i nie byłoby w tym nic złego, gdyby pod jego postacią gwarantował dobrą i choć odrobinę inteligentną rozrywkę. Niestety, nic z tych
rzeczy.

d359mm4
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d359mm4