"Napoleon" Ridley'a Scotta przyprawia historyków o ból głowy. To istne science fiction
Ridley Scott z dużą swobodą podszedł do faktów historycznych w najnowszym filmie "Napoleon". I wcale nie ukrywa, że wszelką krytykę akademików ma gdzieś. Niektórzy znawcy epoki szanują autorską wizję reżysera, żałując tylko, że filmowy cesarz Francuzów jest taki karykaturalny. Pojawiają się także pytania o sposób przedstawienia jego żony. Dlaczego Józefina tak bezceremonialnie rozkłada przez Napoleonem nogi?
"Napoleon" zbiera bardzo mieszane recenzje. Jedna z najczęściej powtarzanych opinii dotyczy tego, że Scott poległ na całościowej biografii swojego bohatera, która w filmie obejmuje prawie 30 lat. Dramaturgia mocno kuleje, wiele scen jest czysto informacyjnych i pozbawionych należytej kumulacji. Dzieło trwa 2,5 godziny i często nudzi. Może zapowiadana czterogodzinna wersja reżyserska da "Napoleonowi" drugie lepsze życie.
Scott jest także krytykowany za zbyt bujną wyobraźnię. Oponentom odpowiada w swoim stylu.
- Napoleon umiera, a potem, 10 lat później, ktoś pisze książkę. Potem ktoś na podstawie tej książki pisze kolejną i tak po 400 latach w tych kolejnych książkach jest sporo zmyślonych rzeczy. Mam problem z historykami. Pytam ich: "Przepraszam, ale byliście tam? Nie? No to zamknąć mo...y" - stwierdził w rozmowie z "The Times".
Jednym z historyków i publicystów, którzy nie zamierzają zastosować do tej rady jest były redaktor naczelny magazynu "Histmag" Przemysław Mrówka.