"Nie patrz w górę" z Leonardo DiCaprio. Netflix rozbije bank tym filmem? [RECENZJA]

"Nie patrz w górę" Adama McKaya to film wypełniony po brzegi takimi gwiazdami jak Leonardo DiCaprio czy Meryl Streep. Jednak obecność wielkich nazwisk w obsadzie nie zawsze gwarantuje, że produkcja będzie dobra. Jak jest w przypadku tego satyrycznego obrazu o zbliżającej się apokalipsie?

Leonardo DiCaprio jest jedną z gwiazd "Nie patrz w górę"
Leonardo DiCaprio jest jedną z gwiazd "Nie patrz w górę"
Źródło zdjęć: © fot. screen z YouTube'a

Za pół roku Ziemię czeka zagłada. W naszym kierunku pędzi właśnie gigantyczna kometa. Takie obiekty zwykło się określać planetobójczymi. Kometa jest większa od asteroidy, która zabiła dinozaury, co sprawia, że uderzenie takiego kolosa będzie miało siłę miliard razy większą niż bomba, którą zrzucono na Hiroszimę. Według naukowców szanse, że ludzie wyginą, wynoszą 100 proc. Pytanie, co robimy?

To niezbyt optymistyczny punkt wyjścia, a jednak nowy film Adama McKaya nie jest nastrojony minorowo. Cała sytuacja pokazana zostaje w krzywym zwierciadle, zarysowana przy pomocy groteskowej i karykaturalnej kreski.

Zobacz też: zwiastun "Nie patrz w górę"

Na trop komety wpada para naukowców z przypadku – doktorantka astronomii Kate Dibiasky (Jennifer Lawrence) i jej wykładowca dr Randall Mindy (Leonardo DiCaprio). Nieoczekiwane odkrycie urasta do kwestii wagi państwowej (a raczej planetarnej), naukowcy zostają więc zaproszeni do Białego Domu, ale powaga sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, nie przebija się do pani prezydent (Meryl Streep).

Powiedzmy sobie szczerze: to nie jest dobry czas na apokalipsę. Wybory za trzy tygodnie, priorytetem jest walka o reelekcję, a zagłada może wyborcom się nie spodobać. Kometa zaczeka. Trzeba tylko nabrać wody w usta, siedzieć cicho, sprawę wyciszyć. A to dopiero początek.

Szukać pomocy trzeba gdzie indziej. Naukowcy udają się więc do instancji nadrzędnej Amerykanów – telewizji śniadaniowej. Tam tłumaczą kilku milionom widzów, że kometa nie uderzy w jeden dom, tylko zmiecie całą planetę. Ale ekranowa logika też rządzi się innymi prawami. Koniec świata i złe wiadomości dosyć słabo się ogląda.

Statystyki są bezwzględne – jedyne ożywienie wzbudza tego dnia news o rozstaniu pary celebrytów. No może jeszcze dr Mindy, który zostaje ochrzczony przez internet mianem "astronoma na ruch...ko" i przybywa mu ćwierć miliona subskrypcji. A sama kometa? No cóż, słabo sprzedaje się w sieci.

Na tym też polega cały wic McKaya. Stawia on proste pytanie – co by było, gdyby groziła nam zagłada? Najprawdopodobniej nic. Spodziewać moglibyśmy się braku reakcji, taka informacja pewnie przeszłaby bez echa.

Kiedy wydaje się, że wreszcie przychodzi chwila refleksji, spirala absurdu tylko się nakręca. Pani prezydent postanawia działać i wygłasza orędzie do narodu: "trzeba w kometę uderzyć ładunkami nuklearnymi, zmienić trajektorię jej lotu". W dniu startu plan ulega zmianie. Według szefa firmy komórkowej kometa to żyła złota – zawiera warte setki bilionów dolarów złoża rzadkich ziem i substancji. Misję ratowania ludzkości można przełożyć na inny dzień. Wcześniej zagrożenie trzeba zmonetyzować.

Kadr z filmu "Nie patrz w górę"
Kadr z filmu "Nie patrz w górę"

To nie napawa optymizmem, prawda? McKay nie ma zresztą zamiaru nikogo pocieszać, nie pozostawia miejsca na nadzieję, tylko wali prawdę między oczy: w takim świecie nie ma ratunku.

"Nie patrz w górę" to oczywiście komedia omyłek, posługująca się językiem absurdu, satyry i wyjaskrawienia, ale jest w niej jednak dużo prawdy o świecie. Tematem nadrzędnym jest tu kryzys zdrowego rozsądku, zaufania do nauki i faktów. To świat Anno Domini 2021 w pigułce.

Gdy naukowcy i eksperci biją na alarm, pokazują, że mają na to wszystko twarde naukowe dowody, ludzie zatykają uszy na te postulaty i mówią, że wiedzą lepiej. W jednej z najśmieszniejszych scen filmu, kapitalnie zagrany przez DiCaprio dr Mindy zaczyna wrzeszczeć na wizji, że pani prezydent to socjopatka i faszystka, która kłamie w żywe oczy, że jej administracja "och..ała" i wszyscy wyginiemy.

Efekt jest taki, że naukowiec ląduje na tylnym siedzeniu rządowej limuzynie z workiem na głowie za ujawnienie tajemnicy bezpieczeństwa narodowego. A co na to ludzie? No nic, dzień jak co dzień. Wracają do postowania, scrollowania, lajkowania głupot. Witamy w epoce bezczynności, ignorancji i tumiwisizmu.

Bohaterzy w "Nie patrz w górę" ciągle podważają rzeczywistość – bardziej biorą do siebie hejt, hashtagi i foliarskie virale niż prawdę, która jest na wyciągnięcie ręki. W ten sposób film McKaya idealnie trafia w swój czas – podobnie ma się rzecz z katastrofą klimatyczną i pandemią koronawirusa.

Dopóki ludzie nie doświadczą tragedii na własnej skórze, ich domy nie spłoną w pożarach na miarę tych z Australii, a oni sami nie wylądują w szpitalach podłączeni rurkami do respiratorów, nie uwierzą. Tylko wtedy, jak przekonuje McKaya, może być już dla nas za późno.

Film trafi na platformę Netflix 24 grudnia. Można za to oglądać go już w wybranych kinach w Polsce.

Źródło artykułu:WP Film
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (23)