W filmach Dagura Kari już tak jest, że gdy wszystko idzie źle, los nagle odmienia się na lepsze, ale gdy wszystko zaczyna się układać, to znienacka spada cios. „Dobre serce”, czyli trzecie dzieło tego islandzkiego reżysera nie jest wyjątkiem. Śmiech miesza się tu ze łzami, a minuty smutku przerywają często wybuchy radości. Ten słodko-gorzki film jest jednak pełen uroku i mimo wszystko niesie ze sobą coś pocieszającego.
„Dobre serce” opowiada o niecodziennej i niezwykłej przyjaźni „starego, zgryźliwego tetryka” – Jacquesa i młodego chłopaka o złotym sercu - Lucasa. Obu bohaterów dzieli praktycznie wszystko: wiek, usposobienie i stosunek do świata. Lucas jest bezdomny, uważa sam siebie za nieprzystosowanego do rzeczywistości, wyjętego poza nawias cywilizacji nieudacznika. Jacques z kolei to typowy mieszczuch, chytry właściciel baru, zarabiający na problemach swoich stałych klientów, zły na wszystkich i na wszystko. Jak później powie o nim Lucas, na pewno „nie jest to człowiek, jakiego chciałoby by się obudzić w środku nocy”. Jest jednak coś, co ich łączy – samotność; obaj nie mają nikogo na tym świecie.
Ich drogi krzyżują się w szpitalu. Jacques trafia tam po kolejnym zawale serca spowodowanego stresem, a Lucas budzi się w szpitalnym łóżku po nieudanej próbie samobójczej. Przypadkowa znajomość powoli ewoluuje w przywiązanie starego samotnika do naiwnego chłopaka, a potem przeradza się w prawdziwą przyjaźń. Gdy obaj opuszczają szpitalne mury, Jacques postanawia przygarnąć Lucasa i zaoferować mu pracę w swojej spelunie. Nie robi tego bynajmniej w celach charytatywnych, o nie. Jako, że uważa się za człowieka stojącego tuż nad grobem (a ma po temu powody) i nie mającego spadkobiercy, upatruje sobie w Lucasie swojego następcę, kogoś komu mógłby bezgranicznie zaufać i powierzyć wszystkie swoje sekrety związane z powadzeniem baru. Pojawia się tu pytanie, jak taki stary wyjadacz jak Jacques mógłby komukolwiek zaufać. Wystarczy jednak jeden rzut oka na Lucasa, by zrozumieć, że jemu można by powierzyć wszystko. Jest on bowiem nieskończenie uczciwy, szlachetny, naiwny i (tak jak to zostało ironicznie powiedziane w
„Przełamując fale” o Bess) cierpi na „bycie dobrym”. Oddałby bliźniemu ostatnią koszulę, gdyby oczywiście ją miał i każdemu kto tylko potrzebuje, jest gotów oddać swoje serce (dosłownie!). I pewnie dlatego Jacques go przygarnia, chcąc mieć pewność, że kto jak kto, ale Lucas nie mógłby być zdolny do oszukania go, ponieważ stanowi jego całkowite przeciwieństwo. Mimo dzielących ich różnic mężczyźni znajdują jakoś wspólny język. Jacques powoli uczy chłopaka wszystkich tajników zawodowych, a on odpłaca mu za to szczerą sympatią. Ta zażyłość powoli zmienia ich obu. Dzięki Lucasowi Jacques odnajduje w sobie dawno zapomniane uczucia i radość z życia, staje się bardziej ludzki. Natomiast Lucas stopniowo zatraca swą bezinteresowność i otwartość, ale na szczęście nic nie jest w stanie odmienić jego dobrego serca. Tak więc gdy jeden przestaje być aż tak zły, drugi – pozostaje sobą. Tę sielankę i wzorowe stosunki starego mistrza i młodego adepta popsuje pojawienie się kobiety o imieniu April. Jest ona stewardessą,
zwolnioną z pracy ponieważ… boi się latania. Trafia ona w pewną deszczową noc do knajpy, nie mając się gdzie podziać. Jacques uważa bar za oazę spokoju dla mężczyzn i miejscem odpoczynku od płci przeciwnej, ale Lucas po prostu nie może pozbyć się dziewczyny, która prosi go o pomoc. Będzie na pewno dochodziło do kłótni, Jacques wścieknie się jeszcze bardziej na cały świat, a Lucas zacznie być arogancki i niemiły. Ta sytuacja będzie miała znaczące skutki dla obu mężczyzn i doprowadzi do przełomowych dla nich wydarzeń. Ale czy to wszystko skończy się dobrze?
Dagur Kari jest mistrzem w kreowaniu intrygujących opowieści. Sama historia „Dobrego serca” jest na tyle wciągająca, że nie pozwala oderwać się choćby na chwilę od ekranu, a zbiegi okoliczności i zwroty akcji czynią ją jeszcze ciekawszą.
Fabuła filmu toczy się w wolnym tempie, typowym dla kina Dagura Kari, będącego pod wyraźnym wpływem duńskiej Dogmy. Niby nic wielkiego się nie dzieje, ale za to poszczególne sceny przeładowane są emocjami. Film zbudowany jest z wielu drobnych scenek i ujęć. Sekwencje śmieszne, radosne, przetykane są nieco posępniejszymi, nostalgia miesza się z absurdem, a co chwila błyska nietuzinkowy humor, okraszony głębszą, czasem nieco smutną zadumą.
Dodatkowego smaku temu filmowi przydaje para głównych aktorów. Młodość i pasja spotyka się z rutyną i doświadczeniem. Grający Lucasa Paul Dano to jeden z najzdolniejszych amerykańskich aktorów młodego pokolenia, a filmowego Jacquesa gra uznany brytyjski artysta sceniczny i filmowy – Brian Cox. Tworzą oni naprawdę zgrany i ciekawy duet.
Oprócz nich mamy interesującą galerię różnych dziwaków odwiedzających bar, wśród których jest m. in. mężczyzna, który nic nie mów, tylko pije w spokoju drinki, gapiąc się na psa i otoczenie (epizodyczna rólka Nicolasa Bro), dwóch wiecznie się kłócących i dogryzających sobie kolegów oraz faceta, który od kilkunastu lat przychodzi wypić codziennie rano espresso, a o którym nikt nic nie wie. Jacques powtarza Lucasowi, żeby nigdy nie zaprzyjaźniał się z klientami, ale ktoś tak otwarty na innych jak on nie może nie być z nimi w dobrych stosunkach. To samo dotyczy też innego bywalca baru, Estragona. Nie jest on co prawda klientem, ale ... kaczką przeznaczoną na świąteczny obiad. Jacques, w którym pod wpływem Lucasa budzi się sumienie, nie ma serca go zabić i kaczor żyje sobie bezpiecznie, zyskując ogólną sympatię klientów. Zresztą Estragonowi przypadnie jeszcze znacząca rola do odegrania w tej poplątanej historii.
„Dobre serce” jest wzruszającym, ale też i zabawnym filmem, który naprawdę warto zobaczyć. Trzeba jednak pamiętać, że w kinie, tak jak w życiu, nie zawsze wszystko kończy się tak, jak tego chcemy.