*Luca Guadagnino zrealizował swój film "Nienasyceni" na włoskiej wyspie Pantelleria. Reżyser wybrał taką lokację, bo jak sam przyznaje: to raj, w którym mógłby zamieszkać sam diabeł. Wulkaniczny krajobraz stanowi doskonałe tło dla przewrotnej historii i targanych skrajnymi emocjami bohaterów tej opowieści.*
Guadagnino wyznał też, iż bez oporów wodził na pokuszenie znajdujące się na rajskiej wyspie postaci swego filmu. Najbardziej w tej historii podobało mu się to, iż może bezkarnie wystawiać na próbę ludzi, którzy powinni być odporni na wszelkie zasadzki losu. A jednak, jak się okazuje, nawet ci zaspokojeni przez życie – bogaci, szczęśliwi, niezależni, zdrowi – odczuwają w sobie głód. Za czym tęskni współczesny hedonista? Na to pytanie na szczęście nie odpowiada film „Nienasyceni”, za to pięknie portretuje fakt, iż ta tęsknota jest po prostu wielka bez względu na okoliczności.
W filmie najjaśniej i najmocniej błyszczy gwiazda... rocka. Gra ją Tilda Swinton. Choć jej rola jest prawie niema, wybrzmiewa najgłośniej. Kultowa artystka Marianne Lane – bo o niej mowa – traci głos po serii koncertów. Decyduje się wraz ze swoim chłopakiem filmowcem [Matthias Schoenaerts] wyjechać na rajskie wakacje. Spokój i sielankę ich pobytu przerywa przyjazd dawnego przyjaciela, współpracownika i kochanka – Harry [Ralph Fiennes] zjawia się niespodziewanie ze swoją nastoletnią córką Penelopą [Dakota Johnson]. Goście postanawiają zostać dłużej, mimo że ich wizyta wprowadza chaos, przywołuje wspomnienia, słowem burzy idylliczne dolce far niente.
Luca Guadagnino tworzy coś więcej niż towarzyskie, damsko-męskie konstelacje. Nie chodzi tu o portretowanie miłosnych wielokątów, raczej o pokazanie, że nawet szczęście szczęścia nie daje. I choć to banał w filmie „Nienasyceni” staje się on czymś więcej niż tylko niepokojącą tezą – u widza, który w bezpiecznym zaciszu fotela kinowego ogląda sprawnie zrealizowany komediodramat, przywołuje coś nieprzyjemnie znajomego. Każdy lub prawie każdy był chyba w sytuacji, gdy miał bardzo dużo, ale chciał jeszcze więcej?
Oczywiście dawni kochankowie muszą stawić czoła przywołanym z przeszłości falom namiętności, z kolei zbuntowana nastolatka postawi sobie za punkt honoru, by udowodnić wszystkim to, że nie jest już dzieckiem. Już nie dziecko, jeszcze nie kobieta? U Guadagnino nie ten kto prowokuje jest winny, raczej ten, kto daje się sprowokować. I ostatecznie wszyscy – uśpieni pięknem świata wyspy – wpadają w zastawione (przez scenarzystów) pułapki. To zresztą czyni z nich ludzi: potknięcia, błędy i występki – nie sukcesy – sprawiają że stają nam się bliżsi. Reżyser nie szydzi z nich, nie piętnuje, raczej współczuje im, wybacza, z pobłażaniem i rozbawieniem przygląda się ich emocjonalnym pląsom.
„Nienasyceni” to także film mówiący o tym, jak trudno jest się porozumieć w dzisiejszym świecie. I nie chodzi tylko o przypadek bohaterki, która traci głos. To prawda, jest jej ciężko skomunikować się z bliskimi, ale z drugiej strony chwilowa niedyspozycja wyzwala w niej potrzebę wyrażenia siebie w inny niż dotychczas sposób. Brak możliwości użycia głosu jest sposobem na nowy rodzaj bycia – to wolność absolutna, brak odpowiedzialności, ucieczka w świat bez wyznań, deklaracji, zakazów. Marianne staje się bardziej uważna, czuła na punkcie swoich potrzeb i uczuć, zaczyna przyglądać się wnikliwiej sobie i przyjaciołom. Reżyser z niezwykłą finezją ukazuje to, jak cienka jest granica pomiędzy zaspokajaniem przyjemności, a karmieniem własnej próżności.
Film ogląda się z wielką przyjemnością nie tylko za sprawą bezpretensjonalnej fabuły i wspaniałych pejzaży. Sprawdza się tu konstrukcja filmowej intrygi – pomimo sielskiej atmosfery w widzu rośnie napięcie i wyczekiwanie na coś, co musi nastąpić: zwrot akcji, wolta, spektakularny finał... Doborowa obsada spisała się na medal. Szczególnie dojrzała, posągowa i nieodgadniona Swinton, dla której kostiumy uszył dom mody sygnowany nazwiskiem wielkiego kreatora Christiana Diora, oraz Ralph Fiennes – jego Harry jest gadatliwy, głośny, pyszałkowaty, rubaszny, prostolinijny. Irytuje, jednak za sprawą fenomenalnej gry aktora, budzi także naszą sympatię. Wreszcie, zaskakuje Dakota Johnson, która w jednej scenie potrafi pokazać więcej twarzy niż Christian Grey w całym filmie [dla przypomnienia, było ich 50].