Obrzydliwe i zaskakujące. Nowy hit w kinach, ale nie dla wszystkich
Od kilku dni można przeczytać masę tekstów zachwalających horror "28 lat później", będący kontynuacją kultowej już serii filmów od Danny'ego Boyle'a. Wściekłe zombie, otyłe zombie, zombie na sterydach - czego tam nie ma! I w tej mnogości jest duży problem.
"28 dni później" stało się dla wielu kultowym horrorem. Z kilku powodów. Przede wszystkim reżyser Danny Boyle zupełnie inaczej podszedł do tematu apokalipsy zombie. W jego filmie to zwierzęta były nosicielami śmiertelnego wirusa, który doprowadza swoje ofiary do morderczego szału. Bardzo szybko cała Wielka Brytania pogrąża się w chaosie. 28 dni później, w opuszczonym szpitalu budzi się ze śpiączki kurier rowerowy Jim (młodziutki, mało znany szerszej publice wtedy Cillian Murphy). Jego droga przez koszmarny, nowy świat zrobiła na widzach potężne wrażenie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Na te filmy czekamy. Szykują się prawdziwe hity
Boyle zyskał ogromne uznanie, bo wtedy - w 2002 r. - nie mógł sobie pozwolić na to, by kręcić film na specjalnie dla niego zamkniętych ulicach m.in. Londynu. Działał ze swoją ekipą po partyzancku, kręcąc np. o świcie z małymi, podręcznymi kamerami. Te dały specyficzny, ziarnisty obraz, który zapadł w pamięci wielu widzów. Lata minęły, technologia poszła do przodu, Boyle ma więcej pieniędzy (pierwszy film kosztował 8 mln dolarów, najnowszy - 60 mln), ale i tak musiał powalczyć o kreatywne rozwiązania, tworząc "28 lat później".
Najnowszy horror, który podbija kina na świecie, to produkcja dla widzów o mocnych nerwach. I nie rzucamy słów na wiatr, bo nawet najbardziej doświadczeni fani tego gatunku mogą wzdrygnąć się z obrzydzenia, gdy reżyser serwuje bardzo bliski kadr na przeraźliwie otyłego zombie, który w desperacji wyżera dżdżownice z ziemii. Taki rodzaj zmutowanego wirusem człowieka widzimy w nieformalnej pierwszej części filmu. Nasz główny bohater to Spike (Alfie Williams), który wraz z ojcem, Jamiem (Aaron Taylor-Johnson) opuszcza bezpieczną wyspę, na której od 2002 r. chroni się przez zarażonymi garstka ludzi. Spike ma stać się mężczyzną (szybko, bo już w wieku 12 lat), wejść na stały ląd, który jest ultra niebezpiecznym miejscem, zabić kilku zombie, zobaczyć jak kiedyś wyglądał świat i wrócić triumfalnie do domu. Jak można się spodziewać, łatwo nie będzie.
W fantastycznie trzymającej w napięciu sekwencji ucieczki przed hordą zombie dostajemy pierwszy zaskakujący zwrot akcji. Szybkie zombie to jeszcze nic. Niektórych ludzi wirus tak zmutował, że wyglądają jak po dużej dawce sterydów. Alfy rozrywają swoje ofiary gołymi rękami, są inteligentniejszymi łowcami, przerażającymi bestiami, które nie cofną się przed niczym. Jamie i Spike szybko się o tym przekonują, gdy muszą przed jednym uciekać, żegnając się już prawie z życiem przed połową filmu! Ale, ale - to jeszcze nic. To nie koniec tej historii, a zaledwie jej przedsmak.
Najmocniejszą stroną "28 lat później" jest kreatywność twórców filmu. Naoglądaliśmy się wszyscy produkcji o zombie przez lata i niemal każdy film budowany jest na kliszach, znanych nam dobrze tropach. Widzisz małą, uroczą wioskę, której mieszkańcy sądzą, że oszukali przeznaczenie i dobrze zabezpieczyli się przed zombie i myślisz, że jeszcze kilka minut i dojdzie tu do rzezi, prawda? Nic bardziej mylnego. Danny Boyle robi wszystko, by takie myśli podeptać, zakopać i zaskoczyć cię.
To fantastyczne, jak bardzo nie idzie utartymi schematami i co rusz zaskakuje widzów jakąś odrealnioną sceną. Przez to mamy tu np. zombie w ciąży, szalonego Ralpha Fiennesa i jego chorą wizję upamiętnienia tysięcy pomordowanych przez zombie ludzi, rozmowy o miłości, o śmierci, piękne zachody słońca, latających nago wielkich zombie Alfa. Ba, jest tu nawet w pewnym momencie gang inspirowany postacią Jimmy'ego Savile'a, pośmiertnie oskarżonego o pedofilię i przemoc seksualną (jest ponad 400 ofiar brytyjskiego DJ-a i prezentera).
Recenzenci zachwycają się "28 lat później" pisząc, że to jeden z najważniejszych filmów, jakie w tym roku trzeba zobaczyć w kinach. Dosypmy więc trochę dziegciu. Można się zgodzić, że to momentami jazda bez trzymanki, ale jednak dla wielu widzów ta kontynuacja będzie męczarnią, w którą ciężko zainwestować emocje. Podróż Spike'a przez opuszczoną Szkocję ma sporo absurdów (poród!), dużo niedopowiedzeń (ojciec nie ruszył za synem, choć wiedział dokładnie, gdzie on będzie?), bohaterom nie jest łatwo kibicować, a żeby za kimś zapłakać, to już w ogóle nie ma mowy.
Dla tych, którzy liczą na solidną, wciągającą historię, to może być duże rozczarowanie. Ci, którzy przygotowani są na zaskoczenia i wyjątkowe kadry - będą zadowoleni. Boyle z iPhone'ami latał po bagnach, tworząc wymyślne platformy do nagrywania trudnych ujęć i to trzeba zapisać na duży plus. Tak samo jak scenę pościgu rozgrywającą się pod gwiezdnym niebem z wymalowaną zorzą - wow! Reszta? Miejmy nadzieję, że to dopiero podwaliny pod szykowane kolejne filmy, do których nie będzie się można przyczepić jak do "28 lat później".
Sekta i "Syreny" wśród hitów Netfliksa, mocne sceny w "I tak po prostu", genialne "Mountainhead" i wielka wojna gigantów w kinach. Co dzieje się w "Mission Impossible" i ile tam Marcina Dorocińskiego? O tym w nowym Clickbaicie. Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Mountainboard czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej: