Papierowe tygrysy, krwiożercze erynie

Neil Marshall ("Doomsday", "Zejście") od zawsze był za równouprawnieniem. Przynajmniej na ekranie. Kobieta mogła być u niego zarówno obiektem pożądania, jak i pełnokrwistą heroiną. Jedno z drugim - mówią jego filmy - się nie kłóci. Zew ciała, zew krwikrwi. W "Centurionie", pierwszym "męskim" filmie Marshalla od czasu "Dog Soldiers", kobieta pełni także rolę femme fatale - najważniejszą w całym filmie. Jest zapowiedzią tego, co nieuniknione. Jest uosobieniem tego, co niewyobrażalne. Piękna Olga Kurylenko, odgrywająca tu tajemniczą wojowniczkę Piktów, nie wodzi na pokuszenie. Jej amazoński, barbarzyński seksapil objawia się perfekcyjnymi cięciami noża, miecza, topora. Dlaczego? Bo zabija z zemsty. Za okaleczenie, za gwałty, za bezsensowną śmierć najbliższych.

28.12.2010 17:14

W pewnym sensie czyni ją to właściwą bohaterką filmu. Ci pierwszoplanowi, uciekający przed pogonią rzymscy żołnierze, zabijają bowiem tylko po to, by przeżyć. Są uzurpatorami, drapieżcami na nieswojej ziemi. Są tymi złymi. Przewodzący im centurion Kwintus Dias (Michael Fassbender) nie jest bynajmniej szlachetnym Maximusem z "Gladiatora". Owszem, miewa ludzkie odruchy, ale przede wszystkim ma głowę na karku. Jest żołnierzem - robi to, co mu każą, robi to, za co mu płacą. A przynajmniej póki mu płacą. Dias przez chwilę nawet nie ma wątpliwości - nie jest jednym z tych poczciwców, o których powstają romantyczne ballady. A jednak perspektywa należy do niego, do nich - to z nim i jego ludźmi mamy się utożsamiać, ich dramatów i rozterek doświadczać. Piktowie są tylko krwiożerczymi dzikusami.

Szczęśliwie, tę płynącą jeszcze z klasycznego Hollywood wadę kina sandałowego udaje się Marshallowi uchwycić w pewien nawias. To survival. Jak u Skolimowskiego, nie ma tu winnych i niewinnych. Są tylko ci, którzy znaleźli się w niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym czasie. Błędem byłoby oczywiście kreślenie głębszych analogii z "Essential Killing". "Centurion" to przede wszystkim zgrabna, niskogatunkowa sieka, krwawa wariacja na temat legendy o Dziewiątym Legionie, który pewnego dnia rozpłynął się w odmętach historii. Zniknął. Wyruszył z jednego obozu i do drugiego nigdy nie dotarł. Marshall przychyla się do teorii o jego zdziesiątkowaniu przez któregoś z licznych wrogów Cesarstwa. I nie szczędzi nam szczegółów, sięgając do elementarza kina b-klasowego.

Wokół fruwają kończyny, krew leje się gęstymi strumieniami. Trwa pogoń przez złowieszcze, przeżarte mrozem lasy i pustkowia. Gdzieś pośród tego wszystkiego, podobnie jak w "Zejściu", rodzi się dramat osaczonej jednostki, zaszczutej, doprowadzonej do granic wytrzymałości. Ale Marshall nie pozwala (albo to jemu nie pozwolono) rozbrzmieć mu w pełni - narracja, zwłaszcza przez pierwsze pół godziny, rwie się niemiłosiernie, gubi wątek, nie wypełnia powstałych dziur. Nasz protagonista jest strzępem bohatera, słabo zarysowanym, cherlawym; jego historia - z żenującym, dodanym na siłę finałem - niekompletna. Ale nie zapominajmy, że Marshall jest przede wszystkim rzeźnikiem. A lepsze mięso wciąż trudno dostać.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)