Pora powiedzieć "stop". Ujawniła, co znani aktorzy i reżyserzy mieli robić studentom

- Bronisław Wrocławski wziął dziewczynę na środek sali, po czym pogryzł ją po całej ręce i ona nie mogła nic z tym zrobić. Stała przerażona, a cały rok udawał, że ich nie ma. Żart się kończy w momencie, w którym przekraczana jest fizyczna bariera i koniec – mówi w rozmowie z WP Anna Paliga, autorka głośnego listu otwartego ujawniającego przemoc w Szkole Filmowej w Łodzi.

Anna Paliga szczerze opowiedziała o swoich doświadczeniach ze szkoły filmowej
Anna Paliga szczerze opowiedziała o swoich doświadczeniach ze szkoły filmowej
Źródło zdjęć: © Facebook
Magdalena Drozdek

Magdalena Drozdek, WP: Jeden list, 6 znanych nazwisk i setki reakcji na historie poniżania, mobbingu, przemocy. Czułaś, że twoje świadectwo rozpęta tak wielką burzę?

Anna Paliga, aktorka: Absolutnie nie spodziewałam się tak potężnej reakcji. Wszyscy oczekują, że to ja będę coś z tą sprawą robiła, że będę zgłaszała tych ludzi do prokuratury. Nie chcę być w tej sytuacji sędzią. Chciałam być kimś, kto o tym powie, ale bardzo potrzebuję wsparcia, żeby coś z tym zrobić. Na szczęście mam to wsparcie. Szkoła zapewniła, że będzie zgłaszała przypadki nadużyć do prokuratury. Tych historii jest mnóstwo. Moim zdaniem to moment, w którym należy zacząć stygmatyzować takie zachowania. Jesteśmy zbyt dojrzali jako społeczeństwo, żeby pozwalać sobie na tego typu przemoc.

Co było bodźcem do tego, żeby napisać list otwarty?

Przygotowywałam się do ujawnienia pewnych historii od dwóch lat, od kiedy zdarzyła się sytuacja z Mariuszem Grzegorzkiem. Potrzebowałam tych dwóch lat, żeby samej sobie z tym poradzić, zrozumieć, co mi się stało. Musiałam zacząć pracować poza szkołą, odnieść swój mały sukces zawodowy, żeby zrozumieć, że to wcale nie jest tak, że jestem beztalenciem. Musiałam też zrozumieć, że nie jestem nikomu nic winna i sama swoją pracą niosę mnóstwo wartości. Musiało zdarzyć się też to, że Mariusz Grzegorzek przestał być rektorem Szkoły Filmowej. Uczelnia musiała otworzyć się na opowieści studentów i studentek. To było możliwe, ponieważ zmieniły się władze – teraz rektorkami są trzy wspaniałe kobiety, które nie zamiatają takich historii pod dywan. Uzdrawiają tę szkołę.

Dostałam zaproszenie na Małą Radę Programową. Pytanie brzmiało: "jaka powinna być sylwetka absolwenta naszej szkoły?". Nagle zdałam sobie sprawę, że wcale nie chcę mówić o tym, że marzę o tym, by prowadzić zajęcia z castingu u nas na uczelni, tylko że chcę mówić o przemocy.

Nie tego się spodziewały władze uczelni…

Pewnie spodziewali się, że będziemy mówić o tym, że chcemy mieć więcej zajęć łączonych z innymi wydziałami, że chcemy mieć warsztaty z marketingu itd. Wsadziłam bombę trochę niespodziewanie. To wydarzyło się nagle…

Pierwsza reakcja uczelni?

Przeczytałam cały ten list i się popłakałam. Bronka Nowicka [Prorektor ds. Studentów i Nauczania – przyp. red.] powiedziała, że u niej w gabinecie nie ma tak dużego dywanu, by móc zamieść pod niego całą tę historię. Potem władze wydziałów, jeden po drugim mówili, że to musi się skończyć. Dziękowali za ten głos, bo nikt inny nie zdecydował się powiedzieć tego publicznie.

W liście wymieniasz znane w środowisku aktorskim postaci, w tym również te z popularnych seriali i filmów. Między innymi Bronisława Wrocławskiego, aktora „Rewersu” czy „Kingsajz”, Mariusza Jakusa z serialu „Ślad”, Mariusza Grzegorzka – scenarzysty i reżysera. Dotarły do ciebie jakieś ich pierwsze reakcje na list?

Wiem tylko od pierwszej dziennikarki, która dziś do mnie zadzwoniła, że Mariusz Grzegorzek wszystkiego się wypiera. Mówi, że miał ze mną wspaniałą relację i nie rozumie, dlaczego mu to robię.

Ty w liście piszesz: "niemalże codziennie przez okres trwania prób wpadał w furię i nazywał mnie 'pier..ną szmatą, k..wą'. Poniżał zarówno mnie, jak i moich kolegów w obecności całej grupy i pracowników technicznych".

Jest wiele innych sytuacji, o których nie chciałabym mówić, ale zdarzyło mu się porównać to, jak idę po scenie, do kobiety, która ma zrobić fellatio wielkiemu czarnemu smokowi.

W liście padają poważne oskarżenia. Druga strona będzie się bronić. Obawiasz się tych reakcji?

Prawdą jest, że to, co się teraz ze mną stanie, będzie przypominało te same schematy, co w przypadku fali #metoo. Ci ludzie będą zaprzeczać. Będą odgrażać się. Mogę dostać pozwy. Na wszystko jestem przygotowana. Historie, o których opowiedziałam, zna cała szkoła. To, jak wspominałam, są "urban legends", o których mówi się także poza uczelnią. Część z tych historii mogła być przez niektórych traktowana jako żart.

Jak to, że Bronisław Wrocławski wziął dziewczynę na środek sali, po czym pogryzł ją po całej ręce i ona nie mogła nic z tym zrobić. I stała przerażona, a cały rok udawał, że ich nie ma. Zdaję sobie sprawę, że pojawią się argumenty, że to był żart. Żart się kończy w momencie, w którym przekraczana jest fizyczna bariera i koniec.

List napisałaś i opublikowałaś ty, ale domyślam się, że jest znacznie więcej studentów i studentek, którzy mogą się pod nim podpisać?

Myślę, że przeważająca większość aktorek i aktorów po szkołach miałaby o tym coś do powiedzenia.

To, że teraz o tym przemocowym zachowaniu rozmawiamy, to dopiero początek. Trzeba wykonać całą pracę u podstaw w środowisku artystycznym. W świecie filmu jest tak, że aktora chroni agent. Jeśli coś się dzieje – masz ten wentyl bezpieczeństwa. Możesz zwrócić się do tej osoby po pomoc. W teatrze agentów nie ma. To sprawia, że nadużycia są dużo potworniejsze.

Mam nadzieję, że teraz wydarzy się dyskusja na temat tego, jak powinny wyglądać relacje pedagogów ze studentami czy reżyserów z aktorami. Dlaczego nie możemy działać jak np. teatr w Anglii, gdzie przemocowe zachowania są absolutnie niedopuszczalne i ścigane z urzędu? Co sprawiło, że my jesteśmy w zupełnie innym miejscu? Co możemy zrobić, żeby się z tego wygrzebać? Mam nadzieję, że mój list jest taką bombą, która cały ten proces zmian przyspieszy.

Jest mnóstwo reakcji na list, a czy pojawiają się jakieś konkretne działania?

Wiem już, że dzięki mnie wiele osób napisało mejle na taką specjalną skrzynkę pocztową, gdzie można zgłaszać przypadki mobbingu. Zainicjował ją pewien student aktorstwa właśnie dla naszego wydziału, bo tu przemoc jest najohydniejsza. Wiem też, że jest umówiony z władzami uczelni, która chce monitorować te wiadomości, by potem pociągać wykładowców do odpowiedzialności.

Z tego, co się dowiedziałam, po radzie programowej rektorki spotkały się z panią Moniką Żelazowską, która jest przewodniczącą nowo powstałej Komisji ds. Mobbingu i Wykorzystywania. We cztery zaczynają już wprowadzać konkretne działania. I to jest bardzo budujące. Ale wiem, że gdyby rektorką nie została pani Milenia (dr hab. Milenia Fiedler – przyp. red.) razem z Anną Zarychtą i Bronką Nowicką, to stalibyśmy nadal w miejscu. One trzy są wspaniałymi, odważnymi kobietami, które wezmą tego byka za rogi.

Aleksandra Domańska mówiła mi w wywiadzie, że kiedyś po prostu trzeba powiedzieć "stop" i przestać akceptować przemocowe zachowania pedagogów. Dzisiaj ty mówisz "stop".

To się nazywa "callout". Bez tego sprawcy są bezkarni. Bo nikt nie wskazał ich palcem. Bo nikt nie wziął na siebie odpowiedzialności ujawnienia nadużyć. Co mogą zrobić organy ścigania, kiedy słyszą, że na jakiejś tam uczelni jest jakiś pan, który od czasu do czasu rzuca krzesłami w studentów. Ta historia nie ma nóg, nie ma rąk. Dlatego bardzo ważne jest wskazywanie przemocowych wykładowców z imienia i nazwiska. Najlepiej bez emocji. Co, kto, komu, przy jakich świadkach.

Często pojawia się taki argument, że sztuka wymaga poświęceń. Chcesz być aktorem – musisz przeżyć poniżenie. To sprawia, że jest przyzwolenie na nadużycia?

Uczy się nas, że w teatrze jest gorzej niż w szkole i trzeba wytrzymać. Tak nie jest. Uczy się, że bycie poniżanym da się wykorzystać potem, grając na scenie. Co nie do końca jest prawdą. Trzeba sformułować zupełnie nową definicję aktora i relacji między aktorem a reżyserem.

Sztuka wymaga cierpienia?

Jestem po Laboratorium Meisnera w Warszawie. Za tym, co tam uczą, mogę powiedzieć: nie, nie wymaga cierpienia. Wymaga wyobraźni, skupienia, otwartości. I odwagi.

Oprócz Mariusza Grzegorzka, który nie przyznaje się do winy, żaden z oskarżonych wykładowców nie skomentował jak dotąd oskarżeń młodej aktorki. Pytany przez jedną z redakcji Mariusz Jakus odmówił komentarza. Pozostali nie odbierają telefonów lub nie odpowiadają na przesłane wiadomości.

Władze Szkoły Filmowej w Łodzi w reakcji na zarzuty aktorki zwołały w trybie pilnym posiedzenie Komisji Antymobbingowej i Antydyskryminacyjnej. W poniedziałek 22 marca Anna Paliga ma stanąć przed członkami Komisji. Uczelnia zapowiada przeprowadzenie anonimowej ankiety wśród studentów i kadry, aby zbadać skalę problemu. Rektorka łódzkiej filmówki dr hab. Milenia Fiedler obiecuje wyciągnięcie konsekwencji wobec winnych oraz otoczenie opieką poszkodowanych.

Źródło artykułu:WP Film
szkoła filmowa w łodziprzemocnadużycia
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (350)