Trwa ładowanie...
d27r1hg
kopia mistrza
11-12-2006 17:12

Portrecik Beethovena z muzyką w tle

d27r1hg
d27r1hg

Oglądając „Kopię mistrza” Agnieszki Holland, zastanawiałam się o czym tak naprawdę jest ten film. Czy o ostatnich latach życia Ludwiga van Beethovena (Ed Harris), który mając już opinię genialnego twórcy, odsunął się od ludzi w świat swojej muzyki, często wykraczającej poza przyzwyczajenia epoki? Czy też o młodej dziewczynie, Annie Holtz (Diane Kruger), która chce zrealizować swoje marzenia o komponowaniu, na razie ucząc się jako kopistka u bestii-Beethovena. A może o muzyce, jej powstawianiu, o docieraniu do tego właściwego, idealnego dźwięku, w którym ujawni się głos samego Boga.

Bo tak naprawdę o tym wszystkim jest ten film, żadnego z zaznaczonych problemów jednak nie dotykając głęboko, każdy jedynie szkicując, ślizgając się po jego powierzchni. Na tym też zasadza się słabość tego filmu-obrazka, który można włożyć jak dziewiętnastowieczny portrecik do bogato zdobionej ramy.

Ludwig van Beethoven, geniusz, samotnik, gbur, nie liczy się z nikim i z niczym. Wierzy, że przez niego przemawia Bóg, a jego muzyka stanie się inspiracją dla przyszłych twórców. To daje mu prawo do poniżania innych, narzucania im swojego zdania i swojej woli. Anna Holtz, studentka kompozycji. Musimy jej wierzyć na słowo, że jest najlepsza i tylko ona może pomóc Beethovenowi w dokończeniu IX Symfonii. Mieszanka gwałtowności i uległości, namiętności i spokoju przyczyni się do stworzenia i wykonania jednego z największych dzieł światowej muzyki.

Anna pracuje z Beethovenem jako jego kopistka, pozwala sobie jednak na ingerencję w dzieła mistrza czym go zaskakuje, ale również do siebie zbliża. Centralna i najważniejsza scena filmu, w której głuchy kompozytor dyryguje orkiestrą według wskazań dziewczyny, jest zapisem wyjątkowego porozumienia i rzeczywistej jedności mistrza i jego kopii. Ten kilkuminutowy fragment, w którym dominuje muzyka, rzeczywiście robi wrażenie. Jest monumentalny ze względu na… obecność chóru i orkiestry, a jednocześnie kameralny, bo tak naprawdę liczy się w nim porozumienie mistrza i Anny. Gwałtowny, ale dzięki emocjom dziewczyny – liryczny.

d27r1hg

Scena wykonania IX Symfonii rzeczywiście przyćmiewa dalszą część filmu, w której Holland stara się pokazać rozterki niezrozumianego Beethovena-twórcy, jego konflikty z Anną, a także dojrzewanie kobiety do tego, by istnieć jako indywidualny kompozytor – nie tylko jako kopia Beethovena.

W drugiej części filmu Holland zawarła jednak jedną ważną scenę. Pokazała artystę, dla którego muzyka była próbą opisywania świata, ale momentami stawała się również modlitwą. Kiedy Beethoven wymyka się na chwilę śmierci, dyktuje Annie hymn pochwalny – utwór, w którym zawiera swoją wdzięczność za ocalone życie. Dyktuje nuty, jakby dyktował słowa, a Anna doskonale rozumie ich treść. W tej scenie Beethoven-samotnik buduje most między sobą, światem i Bogiem. Tym mostem jest język muzyki. Te dwie sekwencje: wykonania IX Symfonii i tworzenia niewielkiego hymnu dziękczynnego, wydają się być najważniejsze w filmie Holland.

Tak jak tematycznie film ślizga się po powierzchni podejmowanych wątków, tak scenograficznie wgryza się w samo sedno epoki. Dbałość o realia dziewiętnastowiecznego Wiednia jest w tym filmie niezwykła. Ulice, stroje, mieszkania, wnętrza, detale, zostały dodatkowo podkreślone precyzyjnym kadrowaniem, a nawet zabiegami montażowymi. Wszystko to sprawia, że film ogląda się w wielką przyjemnością. Dla wszystkich, którzy zwracają w kinie uwagę na zabiegi scenograficzne, będzie to prawdziwa uczta.

Generalnie jednak nie jest to film wybitny, który pozwolił nam spojrzeć na geniusz Beethovena z jakiejś nieznanej jeszcze perspektywy. Dobrze wyreżyserowany i zmontowany, z pięknymi zdjęciami i dbałością o szczegóły, znajdzie się wśród ładnych portrecików na filmowej półce. Trochę też szkoda, że zginęła w tym filmie muzyka, która w większości była jedynie tłem dla obrazu.

Oglądając go, natrętnie przypominał mi się „Niebieski” Kieślowskiego. Tam muzyka tworzyła obraz i wyrażała emocje. Może nie było w tym rozmachu i monumentalności na miarę Beethovena, ale genialnie wpływało na uczucia. U Holland zabrakło uczuć. Choć portrecik wyreżyserowała ona znakomicie.

d27r1hg
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d27r1hg