Trwa ładowanie...
d2u0p3t
09-11-2007 17:43

Przejażdżka z diabłem

d2u0p3t
d2u0p3t

Nowa wersja klasycznego westernu „3:10 do Yumy” może wcale nie jest tak głupia, jak się zrazu wydaje.

Wyreżyserowany przez Delmera Davesa oryginał z roku 1957 zdaje sprawę z prostego i niemal kameralnego pojedynku charakterów. Oto Dan Evans (Van Heflin), skromny farmer w palącej finansowej potrzebie, zgadza się eskortować pojmanego przez władze oberbandytę (w roli Bena Wade’a Glenn Ford) do pociągu, który zawiezie go do więzienia w Yumie, skąd zbrodzień ów trafi pod sąd, a potem najpewniej na stryczek.

Misja ta, powzięta dla pieniędzy, stopniowo staje się dla Evansa sprawą honoru.

To w jego imię Dan nie dopuszcza do samosądu na więźniu, ale i nie daje się skusić fortunie, która zabezpieczyłaby byt jego rodziny, a którą wymowny Wade oferuje mu w zamian za wolność. W końcu osamotniony Dan mężnie stawia czoło kompanom zbójnika.

d2u0p3t

Zadanie wypełnia jednak tylko dlatego, że bandyta w honorowym rewanżu za obronę przed linczem ratuje mu życie i obaj wskakują do pociągu.

A zatem poczciwy happy end. I co z tym począć po 50 latach? Mangold wydłużył film o pół godziny i zmienił scenariusz. Z pozoru, a może i z intencji, dodał tylko trochę fajerwerków i dziwnie pogmatwał fabułę.

Mamy więc całą serię strzelanin i rozbudowaną rolę syna Evansa, o którego duszę toczy się walka między charyzmatycznym bandytą a ojcem; mamy zderzenie okrucieństwa rabusiów i okrucieństwa w imię prawa; mamy wreszcie homoseksualne przywiązanie zbrodniczego adiutanta Wade’a do szefa.

Mamy – a jednak – śmierć poczciwego Evansa po finałowej walce. Po czym – uwaga! – bandyta wykańcza swoich wiernych kolegów i sam wsiada do więziennego wagonu do Yumy.

d2u0p3t

Wszystko to zdaje się trochę pozbawione sensu, ale trzyma się na brawurowej roli Russella Crowe’a, którego uwodzicielski Wade potrafi i Biblię zacytować, i widelcem zabić.

Jest jednak coś jeszcze – niekonsekwencje nowej fabuły zaczynają się tłumaczyć, jeśli założymy, że Crowe gra ni mniej, ni więcej, tylko samego diabła. Wtedy jasne staje się, że nie tyle o życie i pieniądze chodzi w walce o rząd dusz między pełnym uroku Panem Ciemności a farmerem z Arizony, ile o to, kto kogo sprawniej nabierze, okłamie, przegada.

Proszę więc równie uważnie jak lot pocisków śledzić wspomnieniowe deklaracje protagonistów – i w zależności od tego, w czyje słowa państwo uwierzą, przyznać medal wysłannikowi piekieł lub chwatowi z Dzikiego Zachodu.

Choćby dla błahej rozrywki, która potrzebna jest przecież i ludziom, i demonom, i aniołom.

d2u0p3t
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2u0p3t