Przeklęta ziemia

Współczesna Rosja, jak dowodzą tego kolejni filmowcy, to kraj głębokich kontrastów. Przykład pierwszy z brzegu – stołeczni gangsterzy. Przerysowani, obrzydliwie bogaci, często zapatrzeni w standardy znane im z amerykańskich filmów. Gangsterzy ze wsi? Dziwolągi ze słoja z formaliną, zwyrodnialcy i ochleje, sowieckie relikty, dla których czas dawno się zatrzymał. O tej drugiej rzeczywistości, co oczywiste, powstało znacznie więcej filmów – dość wspomnieć nie tak dawny „Ładunek 200” czy jakikolwiek inny film Aleksieja Bałabanowa, specjalisty od rosyjskiej apokalipsy obyczajowej.

25.11.2011 09:34

Niedola ludzka to temat nośny i w pewien pokręcony sposób dość atrakcyjny. Najprostsza forma pocieszenia, na jaką jesteśmy w stanie sobie pozwolić, to wyznaczenie wyraźnej granicy pomiędzy nami samymi a zwyrodnialcami z ekranu. Problem w tym, że większość filmowców podejmujących tę tematykę tego nie wie – snują więc swoje ponure wizje, każąc nam pochylać się nad smutną rzeczywistością.

„Szczęście ty moje” Łożnicy się z tego schematu bynajmniej nie wyłamuje. Reżyser, rosyjski dokumentalista znany widzom Krakowskiego Festiwalu Filmowego, gdzie w roku 2008 zdobył nawet główną nagrodę za dokument realizowany metodą found footage, zadebiutował w końcu w fabule. Co ciekawe, podobnie jak nagrodzona w Krakowie „Rewia”, jest to film od początku do końca wykoncypowany, zbudowany z czyichś klocków.

Łożnica, wyraźnie zapatrzony w minimalistyczne standardy kina wschodu, prowadzi swój film wolno, dzieląc go na przenikające się płaszczyzny czasowe. Widzimy dzisiejszość - smutną, wyblakłą panoramę upadłego kraju, widzimy przeszłość - nieprzyjemne wspomnienie socjalistycznego reżimu. Nicość wypełnia statyczne kadry tak, jakby sama w sobie miała być czynnikiem decydującym o jakości filmu. Oto pokazałem wam upadek i nędzę, zadrżyjcie więc nad okrutnym losem świata…

Nie uwierzyłem Łożnicy – nie uwierzyłem w jego ponurą wizję, skrzętnie zainscenizowaną gdzieś w tle, na drugim planie. Autor „Szczęścia…” jest sprawnym manipulatorem – dowiódł tego wspomnianą „Rewią”, która składała się wyłącznie z fragmentów sowieckich filmów propagandowych. Tutaj jest podobnie – Łożnica używa dosadnego, wypełnionego skrajną korupcją i niegodziwością marginesu, by zdefiniować swoją opowieść.

Przypominam sobie druzgocący „Ładunek 200” Bałabanowa. Tam reżyser nie posługiwał się pocztówkami, by odtworzyć krajobraz po bitwie. W jego filmie rzeczywistość była wyblakła, a jednak druzgocąca za sprawą sportretowanych ludzi, ich obojętności i bylejakości. Postaciom ze „Szczęścia…”, często mglistym i anonimowym, najzwyczajniej tego zabrakło.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)