Przez dziecko do serca

To trzeci wspólny film Adama Sandlera i Drew Barrymore. Wcześniej aktorzy spotkali się na planie „Od wesela do wesela” i „50 pierwszych randek”, komedii średnio zabawnych, ale jednocześnie bezpretensjonalnych, robiących dobry użytek z ich wspólnej chemii. Nie bez powodu oboje nie mieli dotąd ekranowego partnera, do którego wracaliby równie chętnie i regularnie. Widać to na ekranie: gdy tylko mają wspólną scenę, ona momentalnie się rozpromienia, on zaś na chwilę porzuca wizerunek nieokrzesanego gbura. Pasują do siebie i najwyraźniej dobrze się ze sobą bawią.

W „Rodzinnych rewolucjach” Sandler i Barrymore ponownie wcielają się w nieco staroświeckich, nienadążających za rzeczywistością, pogubionych życiowo romantyków, których łączy ze sobą przypadek. To ich lejtmotyw, tu zyskujący kolejną odsłonę. Wcześniej on grał weselnego grajka i pracownika oceanarium, ona zaś – kelnerkę i dziewczynę z przewlekłą amnezją, ale ich aktorskie manieryzmy sprawiają, że tak naprawdę za każdym razem grają te same role. On jest zawsze trochę ospałym, dowcipkującym miśkiem z sercem na dłoni, ona – roześmianą, choć niespełnioną romantyczką.

07.07.2014 11:12

Tym razem jednak Barrymore i Sandler dostają nadbagaż w postaci rozbitego związku i gromadki samodzielnie wychowywanych dzieci. On gra wdowca z trójką córek, ona – rozwódkę z dwójką synów. Pierwsze ich spotkanie, ustawiona przez znajomych ślepa randka, nie należy do szczególnie udanych. Obojgu na tym nie zależy, są odrętwiali i niepewni siebie, wciąż żyją w cieniu poprzednich związków. Do tego po raz pierwszy tak wyraźnie do siebie nie pasują. On zabiera ją do baru z biuściastymi kelnerkami, ona ubiera się tam jak na stypę. Ale, jak to w gatunku bywa, przeciwieństwa zaczną się w końcu przyciągać.

Pretekstem ku temu będzie zrządzenie losu – oboje, wraz ze swoimi dzieciakami, spotkają się w trakcie egzotycznej wyprawy po Afryce, gdzie… przyjdzie im dzielić apartament. Wzajemnej niechęci nie przełamie jednak, jak dotąd, romantyczny impuls. Nie pomoże też świadomość tego, że w gruncie rzeczy są do siebie bardzo podobni. Przełom pojawia się dopiero, gdy nawzajem dostrzegają w sobie niedoskonałych, nieradzących sobie, ale bezgranicznie kochających rodziców. Ich dzieci dorastają, a samotna matka okazuje się wiedzieć tak samo niewiele o seksualnym rozbudzeniu najstarszego syna, co samotny ojciec o potrzebach miesiączkującej nastolatki z kompleksami. To poważna zmiana w stosunku do poprzednich konfrontacji Sandlera i Barrymore, bo ich pierwszym, w pełni naturalnym odruchem na ekranie okazuje się ten… czysto rodzicielski. Chłopcy potrzebują przecież ojca, a dziewczynki – matki. W pewnym sensie umiejscawia to film Franka Coraciego w okolicach komedii familijnej, co tłumaczy jego średnie osiągi w box office.
Poprzednie filmy, stricte romantyczne, z nimi w rolach singli, zarobiły odpowiednio 123 i 196 milionów dolarów. „Rodzinne rewolucje” mają na koncie wynik znacznie mniej imponujący – po pięciu tygodniach wyświetlania „tylko” 75 milionów.

Czy to dlatego, że woleliśmy oglądać Sandlera i Barrymore za młodu? I tak, i nie. Ona skończyła w tym roku 39 lat, on – 47. Widać to na ekranie, choć niekoniecznie w ich twarzach. Po prostu tym razem spotkali się, grając dorosłych ludzi z poważnymi zobowiązaniami, podczas gdy dotąd zbijali kapitał na wizerunku młodzieżowym, niekojarzącym się z jakąkolwiek życiową odpowiedzialnością. W ostatnich latach oboje chętnie uciekali od tej perspektywy: on grywał napalonych hulaków, niedojrzałych ojców, wiecznych imprezowiczów, ona zaś wcielała się w kobiety niezależne, atrakcyjne, wiecznie poszukujące przygód.

Tak ostentacyjna zmiana perspektywy nie przyciąga więc do kin przesadnych tłumów, ale komu naprawdę podobały się ich dwa poprzednie wspólne filmy, ten z dużą dozą prawdopodobieństwa polubi i ten. Tym bardziej, że Sandler rehabilituje się tu za szereg ostatnich kompromitacji, udając, że od czasu poprzedniego wspólnego filmu z Barrymore, niewiele się zmieniło. I faktycznie, „Rodzinne rewolucje” to wciąż umiarkowanie zabawna komedyjka, z kilkoma trafionymi gagami i ciekawym drugim planem. A do tego podbudowana trochę niemodną już wiarą w romantyzm, któremu nic nie może stanąć na drodze. I dobrze, niektórzy wciąż jeszcze chcieliby w to wierzyć.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)