Pukanie od spodu

Kino polskie nie przestaje mnie zadziwiać. Co tam zadziwiać! Ono nieustannie mną wstrząsa i bez przerwy mnie szokuje.

Litości! Już, już myślę, że stałem się człowiekiem zblazowanym, że się oswoiłem, uodporniłem i nic mnie z tej błogiej równowagi nie jest w stanie wyprowadzić. A tu proszę – okazuje się, że można jeszcze głupiej, jeszcze cyniczniej, jeszcze bardziej nieudolnie...

Pukanie od spodu
Źródło zdjęć: © MTL Maxfilm, Bartłomiej Zaranek

26.01.2007 11:19

W ubiegłym roku musiałem patrzeć na amory „Kochanków Roku Tygrysa”, czyli - inaczej mówiąc - zapis wycieczki do Chin, jaką za kochane pieniądze podatników urządzili sobie filmowcy. Tudzież umarłem i zmartwychwstałem ze śmiechu w ciągu 100 minut projekcji parafialnego debiutu Andrzeja Seweryna „Kto nigdy nie żył...”.

Nabrałem więc przekonania, że dno jest już za mną, tzn. pode mną. A trzeba było zawierzyć słowom klasyka Stanisława Jerzego Leca, który ongiś był rzekł: „Kiedy znalazłem się na dnie, usłyszałem pukanie od spodu”...

Bo oto nadszedł Nowy Rok, a wraz z nim zawitała do kin nowa „polska komedia romantyczna” (cudzysłów znaczący!) zatytułowana „Dlaczego nie!”. Ja tam chodzę na „polskie komedie romantyczne” (ale na pokazy prasowe, więc nie wiem, czy mnie wliczają do ich gigantycznej frekwencji), gdyż tego typu twórczość ludowa w sposób najbardziej przejrzysty oddaje stan mentalny społeczeństwa. To taki najniższy wspólny mianownik naszych wyobrażeń, tęsknot i przekonań.

Liczyłem, głupi, na jakiś drobny chociaż postęp. Przynajmniej formalny. W końcu „Tylko mnie kochaj”, przy wszystkich swoich słabościach, wykazywało pewnie drgnięcia w tym zakresie – było parę zabawnych dialogów i sytuacji.

Tymczasem w przypadku „Dlaczego nie!” mamy do czynienia z regresem na miarę IV RP. Nie jest śmiesznie, jest wyłącznie żałośnie. Dialogi są tylko kretyńskie, postaci naszkicowane grubą krechą, fabuła nie istnieje, inscenizacja też nie...

Dziury zostały chamsko zapchane modnymi przebojami, a metraż sztucznie wydłużony folderowymi ujęciami „pięknych okoliczności przyrody”. Cokolwiek sądzić o komediach romantycznych, te amerykańskie bywają przynajmniej miejscami dowcipne i przynoszą kilka celnych spostrzeżeń z dziedziny obyczajów.

Przypomina mi się popularny w czasach PRL-u kawał – „czym się różni „demokracja” od „demokracji ludowej”? Tym, czym krzesło od krzesła elektrycznego. Czym się różni „komedia romantyczna” od „polskiej komedii romantycznej”? Tym, czym... itd.

Nieodżałowany Zygmunt Kałużyński pisał po 1989 roku, że polskie kino wróciło do czasów przedwojennych. Bowiem jego główny nurt stanowią tandetne komedyjki i brukowe sensacje. Co by dzisiaj napisał? Że cofnęliśmy się… do jarmarcznych początków kina? Że znaleźliśmy się „pod spodem”? Najstraszniej rzecz wygląda, jeśli chodzi o tzw. przekaz. Jasno z tej szmiry pt. „Dlaczego nie!” wynika, że polskim ideałem jest... obłuda.

Chcemy „mieć” (kasę, intratną posadę, mieszkanie w centrum Warszawy, szpanerski samochód, zajebisty wygląd i kawał ziemi na Mazurach), ale udajemy, że chodzi nam o to, żeby „być” (zakochanym, obojętnym na dobra materialne, wyluzowanym, moralnym i cnotliwym). Dulszczyzna z mieszczańskich kamienic przeniosła się do szklanych biurowców.

„O tych sprawach” ani mru-mru i to do tego stopnia, że ktoś pyta dorosłą bohaterką a propos obiektu jej westchnień: „czy on cię... zniewolił?”.

Gdy nasi kochankowie roku pańskiego mają spędzić ze sobą noc (rozumiem, że będą się trzymać za ręce, bo przecież seks wyłącznie po ślubie, zwłaszcza w środowisku warszawki), następuje zdecydowane cięcie, a potem od razu poranek w pełnym rynsztunku.

Do tej pory myślałem zresztą, że absolwentki Akademii Sztuk Pięknych – te studia skończyła grana przez Annę Cieślak, Małgosia - to kobiety niezależne, o szerokich horyzontach, może nawet – ojej! ojej! – wyemancypowane. Skąd!

Okazuje się, że i ich horyzonty wyznaczają słynne niemieckie trzy „K” (Kinder, Kuche, Kirche – czyli dzieci, kuchnia, kościół), do których dorzućmy jeszcze jedno, polskie tym razem, „K”. Księcia. Rzecz jasna, musi to być ostrzyżony na zapałkę osiłek w typie Maćka Zakościelnego, a nie jakieś tam dziwadło w dredach jak poprzedni narzeczony Małgosi.

Tacy to oszuści, dziwkarze i mięczaki, co każdy Pospieszalski potwierdzi. Natomiast pod egidą „K-Księcia”, „k”, czyli kobieta może nawet robić „k-karierę”. Ale wyłącznie przez małe „k”.

Skoro, na co się zanosi, „Dlaczego nie!” obejrzą z ukontentowaniem miliony widzów w kinach, a kolejne na dvd i w telewizji, stwierdzić należy, że jest to dzieło reprezentatywne dla polskiego społeczeństwa. Społeczeństwa infantylnego, skretyniałego i świętojebliwego.

I proszę mi nie mówić, że to tylko bajka. Bo w bajkach zawiera się mądrość ludu. Albo jego głupota.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)