Robię to, co lubię
Ania Przybylska znana jest telewidzom z roli ślicznej policjantki Marylki ze "Złotopolskich". Na jej widok wielu młodym widzom serce szybciej bije. Niedługo zobaczymy ją w kolejnym filmie fabularnym, tym razem u boku Bogusława Lindy.
Mirosław Mikulski: Ostatni rok może pani zaliczyć do niezwykle udanych. Wciąż pokazuje się pani w "Złotopolskich", zagrała pani w serialu "Lot 001", a na koniec dostała dużą rolę w "Sezonie na Leszcza" w reżyserii Bogusława Lindy. To bardzo dużo jak na młodą aktorkę. Jak pani udało się tego dokonać?
Anna Przybylska: Rzeczywiście, ubiegły rok był jednym z najbardziej udanych i pracowitych w moim życiu. Jak to się stało, sama nie wiem. Jakoś się udało! Cieszę się, że mimo wielu zajęć znalazłam też trochę czasu dla siebie i mogłam pogodzić pracę zawodową z życiem osobistym.
M.M.: Ma pani poczucie sukcesu?
A.P.: Nie, ponieważ nie dążę do sukcesu i nie nastawiam się na zrobienie kariery za wszelka cenę. Żyję z dnia na dzień i nie myślę o tym, aby piąć się do góry po szczeblach kariery. To nie jest bezwzględny cel w moim życiu. Nie myślę tylko o tym, aby być znaną i popularną. Nie zależy mi na tym i w miarę sił i możliwości chciałabym pogodzić pracę z udanym życiem osobistym. Mam nadzieję, że się nie zmienię. Robię to, co lubię i traktuję to jak normalną pracę.
M.M.: Jak układała się pani współpraca z Bogusławem Lindą?
A.P.: Było bardzo sympatycznie i cenię sobie współpracę z nim. To świetny aktor, który sprawdził się jako reżyser. Dokładnie wiedział czego chce i od początku do końca trzymał się tego, co zaplanował. Cieszę się, że w swoim bagażu doświadczeń mogę umieścić współpracę z nim. To cudowny, kulturalny i bardzo opanowany człowiek.
M.M.: Aktorstwo to dla pani jeszcze hobby czy już poważna praca?
A.P.: Naturalnie traktuję to jak pracę. Cieszę się z tego, że mogę wykonywać ten zawód i jeżeli będę miała kolejne propozycje, to z nich skorzystam. Nie planuję bycia aktorką przez dziesięć czy dwadzieścia lat, a następnie zakończenia kariery i zerwania z aktorstwem. Jest w tym trochę przypadku i czekam, co życie przyniesie.
M.M.: A szkoła aktorska, nie myślała pani o zmianie kierunku studiów?
A.P.: Wszyscy mnie o to pytają. Studiuję na drugim roku pedagogiki na Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni i na razie nie planuje zmian. Chciałabym skończyć te studia. Co innego studiuję, co innego robię zawodowo - tak jest mi widać dane.
M.M.: I co dalej?
A.P.: Studiuje, żeby nie stać w miejscu. Robię to dla siebie i rzeczywiście nie ma to żadnego związku z moim obecnym zajęciem. Nie wiem, co będę robiła po tej szkole. Rzadko się zdarza, aby absolwenci uczelni pracowali zgodnie z wykształceniem.
M.M.: Na stałe mieszka pani w Gdyni, nie myślała pani o przeprowadzce do Warszawy?
A.P.: O nie, to wykluczone, nawet o tym nie myślę. Podróże czasami są męczące, ale nie jest aż tak ciężko. W Trójmieście się urodziłam, wychowałam i zamierzam założyć rodzinę. Tam mam przyjaciół i tam czuję się najlepiej. Tylko u nas można się świetnie zrelaksować po pracy. Mamy morze, olbrzymie pojezierze z lasami i górami i jest gdzie wypoczywać. Warszawa pod tym względem jest fatalnie ulokowana.
M.M.: Czuje pani skutki popularności?
A.P.: O tak! Czasami jest to trochę krępujące i nie mogę już swobodnie jeździć autobusem czy tramwajem.
M.M.: Policjanci poznają panią na ulicy?
A.P.: Tak, zachowują się fantastycznie, niektórzy nawet krzyczą do mnie: "Cześć Marylka". W prawdziwym komisariacie na dworcu Centralnym w Warszawie jednak nigdy nie byłam.
M.M.: Płaci pani mandaty?
A.P.: Nie mam prawa jazdy, ani tym bardziej samochodu, więc ten problem mnie nie dotyczy.
M.M.: Jakie ma pani plany na przyszłość?
A.P.: Mam pewne plany zawodowe, ale jest jeszcze zbyt wcześnie, aby o nich mówić. Prywatnie też jestem zadowolona ze swego życia, ale to są osobiste sprawy i wolałabym o nich nie mówić.
01.03.2000 01:00