"Sonata". Długość dźwięku samotności [RECENZJA]
Ten film byłby katastrofą, gdyby obsada wyglądała choć ciut inaczej. Ale to, co widzimy w "Sonacie", jest dalekie od katastrofy. To być może jeden z najlepszych filmów, jakie zaprezentowano na tegorocznym festiwalu filmowym w Gdyni.
Mowa u dzieci rozwija się do 7. roku życia. Grzegorz nie miał szans, by nauczyć się prawidłowo mówić. Przez lata był błędnie diagnozowany przez lekarzy, którzy wyrokowali, że urodził się z głębokim upośledzeniem intelektualnym, że ma autyzm i już nic nie da się z tym zrobić. Miał wegetować, na co rodzice Grzegorza nigdy nie chcieli się zgodzić. Przez lata jednak walczyli z systemem, który mówił im, że syn jest autystyczny i już. Po latach wyszło jednak dość przypadkiem, że Grzegorz po prostu... nie słyszy. Mógłby rozwijać się zupełnie inaczej, gdyby padła prawidłowa diagnoza.
Prawdziwą historię Grzegorza Płonki i jego rodziców - Małgorzaty i Łukasza - pokazuje w swoim pełnometrażowym debiucie Bartosz Blaschke. "Sonata" skupia się na czasach, gdy 14-letni Grzegorz (w tej roli niesamowity Michał Sikorski) zostaje w końcu poprawnie zdiagnozowany i może w końcu usłyszeć pierwsze w życiu dźwięki. Chłopak jest zafascynowany muzyką. Najpierw może jedynie czuć wibracje, z czasem słyszy dźwięki i rozwija swój wyjątkowy talent, skupiając się na muzyce klasycznej.
ZOBACZ TEŻ: Łukasz Krasoń o sytuacji osób niepełnosprawnych w Polsce. "Dziś każdy może wejść w nasze buty"
Ten film wali w człowieka z potężną siłą. Z wielu powodów. Po pierwsze reżyser dokonał niemożliwego, znajdując do tej roli Michała Sikorskiego, który stał się Grzegorzem. Jest w tej roli mnóstwo szacunku do pierwowzoru. Nie ma tu przerysowania i balansowania na krawędzi dobrego smaku. Michał, którego widzowie mogą kojarzyć m.in. z małej roli w "Otwórz oczy" na Netfliksie, z uważnością wciela się w chłopaka, któremu polski system szkolnictwa utrudnia rozwijanie się i na swojej drodze spotyka osoby, które próbują zabić jego zapał do grania.
Można chyba spokojnie przyznać, że Sikorski będzie brany pod uwagę jako jeden z najlepszych aktorów pierwszoplanowych tegorocznego konkursu. Razem z Tomaszem Ziętkiem ("Hiacynt", "Żeby nie było śladów") pokazuje, że młode pokolenie przejmuje stery.
Reżyser do współpracy zaprosił Łukasza Simlata (w roli ojca) i Małgorzatę Foremniak (w roli mamy) i to był najbardziej precyzyjny strzał w dziesiątkę. Zwróćcie uwagę, że Małgorzata gra Małgorzatę Płonkę, Łukasz gra Łukasza Płonkę. Aktorzy wsiąknęli w tę rodzinę i bezbłędnie pokazują chemię, jaka krąży w tej rodzinie.
Foremniak przejęła energię, z jaką przez życie idzie mama Grzegorza. Jest silna i zdeterminowana, by syn mógł normalnie żyć i dostawać takie same szanse jak jego rówieśnicy. Foremniak daje prawdziwy popis swoich aktorskich możliwości, które latami (!) były jakoś przez kino w pełnometrażowych filmach zapomniane. To niewiarygodne, że dopiero teraz możemy zobaczyć Foremniak w tak mocnej roli.
Bartosz Blaschke dał Foremniak najlepszą przestrzeń do pokazania aktorskiego kunsztu. Dał też wyjątkowy scenariusz, w którym odbijają się nie tylko problemy tej jednej rodziny, ale praktycznie każdej rodziny, w której jest osoba z niepełnosprawnością. Prezentuje polski system, nie uderzając w niego bezpośrednio. Subtelnie pokazuje, jak wygląda życie osoby niepełnosprawnej i jej rzeczywistość. W tym przypadku długo wypełniona ciszą.
"Sonata" otwiera oczy. Warto zastanowić się, dlaczego osoby z niepełnosprawnościami nie mogą kształcić się w szkołach muzycznych czy aktorskich. I choć tyle mówimy o równościowym traktowaniu, to dalej mamy mnóstwo do przerobienia jako społeczeństwo.
Po pokazie prasowym na festiwalu w Gdyni nie brakowało wzruszeń. Pojawili się też prawdziwi bohaterowie tej historii. Niech najlepszym podsumowaniem będzie to, co powiedział po filmie Łukasz Płonka, ojciec Grzegorza:
- Zgodziliśmy się na wiwisekcję naszej rodziny, żeby widzowie i krytycy wynieśli z filmu pewne refleksje. System jest głuchy, niemrawy. Koszty rodzinne są niewyobrażalne. Lwią część czasu i emocji zajmuje osoba niepełnosprawna. Ale nie za darmo. To jest koszt drugiego syna i wzajemnych relacji między ojcem a matką. Takich rodzin jest w Polsce bez liku. Nie są objęci żadną pomocą, zmagają się z kolosalnymi trudnościami, a w 90 proc. się poddają, bo system jest zbyt twardy. Tu nigdy nie będzie happy endu. Są tylko momenty, iskierki, które pozwalają wyrwać się wegetacji. Dlatego zgodziliśmy się obnażyć widzom, żeby przekonali się, że się da. Żebyście wiedzieli, że są szanse, że można do czegoś dojść.