"Szadź" z dobrej, mocnej historii stała się najbardziej żenującym widowiskiem, które ośmiesza policję i psychiatrię
Widzowie zostali schwytani w pułapkę seryjnego mordercy, z której trudno było się wydostać przez 4. sezony. To może był jeden z najgorszych polskich seriali ostatnich lat, ale i tak wszyscy go oglądaliśmy.
Na fali zainteresowania zagranicznymi produkcjami o kryminalnych, strasznych historiach z morderstwami w tle, Polacy zabrali się za kręcenie "Szadzi". Oczekiwania były duże i trzeba przyznać, że w pierwszym sezonie – a przynajmniej na samym początku emisji – wszystko wyglądało świetnie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Na te seriale czekamy!
"Szadź" zabrała widzów w mroczny świat
"Szadź" opowiada o znanym i cenionym profesorze, który na pozór wiedzie idealne życie. Pisze książki, zarabia tyle, że stać go na wielki dom za miastem, ma szczęśliwą rodzinę i piękną żonę. Szybko się jednak okazuje, że nasz Piotr Wolnicki ma także drugie życie - jest seryjnym mordercą, okrutnym katem kobiet, które ćwiartuje za ich rzekome grzechy. Historia wyborna! Dołóżmy do tego fakt, że Wolnicki wykorzystuje religijne symbole, ma w jakimś starym domu piwnicę, gdzie ukrywa fanty po swoich ofiarach, no i oczywiście ma traumatyczną przeszłość.
Wolnicki wchodzi w grę z policjantką, Agnieszką Polkowską. Ona też ma swoje tajemnice i do tego chorobę alkoholową na koncie. Coś ich łączy, ale na początku nie wiadomo co. I rozpoczyna się zabawa w kotka i myszkę, która przyciąga widzów przed ekrany. "Szadź" prezentowała się wybornie, ale do czasu.
Im dalej w las, im więcej odcinków, tym sytuacja stawała się coraz bardziej absurdalna. Już nie chodziło tylko o to, że gdzieś w okolicach Opola grasował gość jakby wyjęty z "Hannibala". Scenarzyści zaczęli szukać coraz to dziwniejszych, oderwanych całkowicie od rzeczywistości rozwiązań, byle by tylko przedłużyć życie serialu. Tym sposobem odarto z godności nie tylko policję, ale cały wymiar sprawiedliwości, pokazując, że nikt nie jest w stanie schwytać jednego mordercy. Wolnicki biegał od Opola do Warszawy, zabijając kolejne osoby, które pojawiały się w tej historii. I tak aż do finałowego, czwartego sezonu.
Komentarze, jakie internauci zostawiają w mediach społecznościowych o 4. odsłonie "Szadzi", są skrajnie podzielone. Od fascynacji historią, po śmiałe słowa krytyki pod adresem scenarzystów.
Mimo to serial ma wielką widownię. Ci, którzy postanowili pozostać z Wolnickim i Polkowską, zobaczyli, jak według polskich scenarzystów wygląda pobyt w szpitalu psychiatrycznym. Wolnicki trafił tam po tym, jak jego zdesperowana żona odwiedziła go w areszcie i zaatakowała krzesłem tak brutalnie, że podejrzewano u niego utratę zmysłów. W "Szadzi" jednak żadna lekarska diagnoza nie ma sensu. Wolnicki tylko zgrywa psychicznie upośledzonego człowieka. Tak naprawdę wraz ze swoją psychiatrką odmawia codziennie różaniec i szykuje się do przejęcia władzy nad placówką.
Grzechy główne "Szadzi"? Po pierwsze: brak poszanowania dla instytucji szpitala psychiatrycznego. Jak to miejsce przedstawione jest w serialu? Już pierwsze obrazki ze szpitala pokazują ośrodek, w którym pacjenci to postaci jak z komiksu. Biegają, drapiąc się gałęziami po plecach. Ci, którzy mogą zrobić sobie krzywdę, pozostawieni są bez opieki. Wszyscy korzystają z otaczającego ośrodek ogrodu i bez większych przeszkód mogą wdrapać się na znajdujące się tam budynki, by postraszyć personel próbą samobójczą.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Finał "Szadzi" z Maciejem Stuhrem. Jego najlepsza rola?
Dyrektor placówki raz organizuje im grilla i zabawy, a raz eksperymentuje na nich, stosując elektrowstrząsy jak w thrillerach psychologicznych z lat 80. Po co tak dramatycznie pokazywać szpital psychiatryczny w kompletnym oderwaniu od rzeczywistości? Nie wspominając już, że Wolnicki staje się dla pacjentów kimś w rodzaju Mesjasza i śmiało namawia ich wszystkich do niebrania leków. Fantastyka po polsku.
Warto dodać, że nie trzeba długo szukać, by sprawdzić, jak dziś wygląda wykorzystywanie elektrowstrząsów w terapii. Portal termedia.pl opisuje to tak: "Po wcześniejszej analizie zdrowia pacjenta, przebiegu choroby oraz aktualnego stanu psychicznego i somatycznego, decyzję o skierowaniu pacjenta na zabiegi elektrowstrząsowe podejmuje lekarz psychiatra. Zanim dojdzie do zabiegu, pacjent musi mieć wykonane badania laboratoryjne, EKG, EEG, konsultacje internistyczną, neurologiczną i okulistyczną. Po zapoznaniu się z dokumentacją medyczną, ostateczną decyzję o leczeniu podejmuje lekarz anestezjolog".
Po drugie: procedury policyjne jak ze słabej bajki. Polska w "Szadzi" jest trochę jak Gotham – mityczna kraina, w której przestępcy robią, co chcą, a system ma to gdzieś. Wymieńmy choćby dwie sceny z czwartego sezonu, które ośmieszają polską policję. To przeważnie sceny pościgu za Maćkiem, chłopakiem zwerbowanym do mordowania przez Wolnickiego (w tej roli Piotr Trojan). Po tym, jak zabija policjantkę i dochodzi do obławy na niego, ucieka autem jak gdyby nigdy nic. Nie imają się go kule, a pościg policji kończy się kilka ulic dalej. Bo tak. Jest też scena, w której Maciek atakuje swojego ojca i jego partnerkę na ich łodzi. Niedaleko jest już policja na motorówkach. Maciek niczym olimpijczyk wskakuje do wody i przepływa (nie wynurzając się) kilkanaście metrów, kolejny raz uciekając sprzed nosa policji. "Przepłynął cały zalew gdzieś pod białoruską granicą i uciekł policji. Po wyjściu z wody, nie mając kompletnie nic, dostał się do Warszawy szybciej niż policja, która go ścigała" - punktuje jeden z widzów.
Bawi nawet scena, w której skruszony Maciek dzwoni do swojego ojca, który akurat przebywa w szpitalu. Kto kiedyś tak łatwo dodzwonił się na jakiś szpitalny oddział?
Po trzecie: brak zgodności czasu, w którym rozgrywa się akcja. To jedna z większych bolączek dla oglądających. Wolnicki może być w jednej chwili gdzieś w lesie w wojewódzkie opolskim, ale w następnej scenie już zakrada się do domu nowego faceta swojej żony, by po cichu wgrać mu do laptopa dziecięcą pornografię (sezon 3.). Można utknąć w błocie w lesie, a w następnej scenie być już na komendzie w Warszawie. Twórcy "Szadzi" w niesamowity sposób skrócili dystans między jedną częścią Polski, a drugą. Wszystko po to, by ułatwić sobie pracę. Można też - jak pokazał przedostatni odcinek "Szadzi" - zastopować bombę patykiem, by magicznie ujść z życiem.
Wielka szkoda, że z dobrze zapowiadającego się serialu kryminalnego zrobiła się produkcja pozbawiona logicznego ciągu zdarzeń. Komentarze zostawiane w mediach społecznościowych są dla twórców "Szadzi" z jednej strony bezlitosne, a z drugiej – serial jest jedną z najchętniej oglądanych polskich produkcji w naszym kraju. Ba, jak pisaliśmy ostatnio - dotarł także za granicę, gdzie także może pochwalić się dobrym wynikiem.
15 listopada można obejrzeć ostatni odcinek sagi o uciekającym Wolnickim i goniącej go Polkowskiej. - Dawniej miarą sukcesu była różnorodność ról w repertuarze. Dziś? Czwarty sezon, wow! Ludzie wciąż to oglądają, producenci wykładają kasę, czyli to sukces. Nie mogę się na to obrażać. Muszę traktować to jako mój sukces. Ludzie chcą mnie oglądać. Dałem im coś, co ich ciekawi - mówił Maciej Stuhr w rozmowie z WP. I trzeba przyznać rację. Może być śmiesznie i żenująco, ale w Polsce mało który serial doczeka się 4. sezonów i emisji na kilku platformach (TVN, Max). Dla nas, widzów o słabych nerwach do równie słabych seriali można przypomnieć, że twórcy w pewnym sensie ostrzegali. Na plakacie 4. sezonu "Szadzi" widnieje bowiem napis: "Lękajcie się".
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" opowiadamy o skandalu z "Konklawe", omawiamy porażających "Łowców skór" na Max i wyliczamy, co poszło nie tak z głośnym "Sprostowaniem". Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej: