Szkoda Swank na takie kino

Lubię Hilary Swank. W swoich rolach zawsze łączy twardość charakteru i nieugiętą wolę z zaskakującą (w takim zestawieniu) kruchością. Jej bohaterki sprawiają wrażenie osób, których nie da się łatwo złamać. Ale pod pozorami twardej kobiety kryją subtelną, wrażliwą duszę. Taka jest też Holly, którą Swank gra w "P.S. Kocham cię".

Holly zostaje wdową. Śmierć męża to dla niej ogromny cios, po którym nie może się pozbierać. Bo choć w ich małżeństwie nie zawsze było różowo, Holly i Gerry bardzo się kochali.

Holly nie potrafi i nie chce pogodzić się z odejściem męża. Zatraca się w rozpaczy. I właśnie te fragmenty filmu są najlepsze, bo prawdziwe. Holly kurczowo chwyta się wspomnień o wspólnych chwilach – tych dobrych, ale i tych gorszych. Wszystko jej męża przypomina. Wszystko się z nim kojarzy – koszula, piosenka, zapach, widok za oknem…

Swank gra tę bezgraniczną rozpacz bez jednej fałszywej nuty, ale twórcy filmu (będącego ekranizacją powieści Cecilli Ahern) przygotowali dla niej przykrą niepodziankę.

Wraz z rozwojem akcji „P.S. Kocham cię“ od melodramatu (a nie używam tego słowa w sensie pejoratywnym, bo melodramat wcale nie musi oznaczać kiczowatego wyciskacza łez) dryfuje coraz bardziej w kierunku typowo hollywoodzkiej komedii romantycznej.

Okazuje się bowiem, że Gerry (w tej roli charyzmatyczny, cholernie przystojny Gerald Butler) postanowił wesprzeć Holly w godzeniu się z jego śmiercią. Zawczasu napisał do niej serię listów, wyznaczając kolejne „zadania“, które pomogą jej w przezwyciężaniu rozpaczy – m. in. występ w barze karaoke oraz wyjazd do Irlandii. A Irlandia, jak wiadomo, to kraj przepięknych widoków i uczuciowych facetów…

Z „P.S. Kocham cię“ robi się więc komedia cieplutka i milutka. Nawet przyjemnie się ją ogląda, ale początek filmu obiecywał więcej. Tymczasem z rozpaczy po stracie ukochanej osoby zrobiono tylko przeszkodę, którą główna bohaterka musi pokonać, by znaleźć kolejnego superfaceta. Szkoda Swank na takie kino.

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (0)