Tamara i mężczyźni

Rzecz dla wielbicieli Gemmy Arterton. Wcielająca się w tytułową rolę aktorka nad wyraz często przechadza się w filmie w za krótkich szortach i zbyt obcisłej koszulce. Jest środek lata, a kołysząca zalotnie biodrami Tamara wraca do rodzinnego Dorset po latach nieobecności. Panowie, co oczywiste, na jej widok wariują. Adoratorów ma bez liku, a są wśród nich m.in. 50-letni pisarz poczytnych kryminałów (Roger Allam), jej chłopak z ogólniaka (Luke Evans) i perkusista wizytującej w okolicy grupy rockowej (Dominic Cooper)
. Koło melodramatycznych perturbacji zostaje wprawione w ruch.

Tamara i mężczyźni
Źródło zdjęć: © mat. dystrybutora

31.08.2005 15:12

Perypetie Tamary i, jak się później okazuje, poszczególnych mieszkańców Dorset wypełnione są nie tyko humorem, ale i swego rodzaju fatalizmem. To film, który u nas nigdy by nie powstał - niby wygląda jak brytyjski odpowiednik "U Pana Boga za piecem", a jednak całości towarzyszy niecierpliwy, przejmująco oczywisty fatalizm, który ignorowany jest tu tak długo, jak długo nie wybucha nikomu w twarz. Opowieść Frearsa zabarwiona jest na czarno - zdrada i pożądanie przenikają się z kompromitującymi słabościami i hipokryzją, a panorama wsi spokojnej, wsi wesołej, rozmazuje się jak tani makijaż.

Wszyscy jesteśmy próżni, zdaje się mówić reżyser. Na potwierdzenie szafuje zachowaniami prowincjonalnych amantów i małomiasteczkowych kur domowych, zakompleksionych dziewczynek i zepsutych starców. Wszyscy marzą tylko o jednym - skosztować wielkiego świata, którego Tamara ze swoim niepotrzebnie zoperowanym nosem (w dzieciństwie miała kompleksy) jest uosobieniem. Ale ucieczka od przyziemności kosztuje - możliwa jest tylko trupach, przy wikłaniu się w kolejne w intrygi i niegodziwości, sprzedaż ideałów.

Ze współczesnych reżyserów brytyjskich określanych, z tego czy innego powodu, "społecznikami", tylko Stephen Frears jest tym, który mógł sobie na podobną satyrę pozwolić. Inni traktują przypisaną im przez krytyków rolę często zbyt poważnie, misyjnie. Ken Loach ucieka się do politycznych deklaracji, Mike Leigh w portretowaniu społecznie zdeklasowanych bohaterów jest bardzo hermetyczny, a popularna ostatnio Andrea Arnold penetruje głównie ponure blokowiska. Tymczasem Frears lubi politykę ("Królowa"), interesują go sprawy społeczne ("Niewidoczni"), ale też ceni sobie niezobowiązującą swobodę ("Przeboje i podboje") i chętnie wrzuca aktorów w kostiumy z epoki ("Cheri").

"Tamara..." jest w tym kontekście nie tylko kolejnym urozmaiceniem, ale i śmiałym przekroczeniem uprawnień sztucznie przypisanych przez... No właśnie, kogo? Branżę? Widzów? Frears raz wtóry dowodzi, że twórca jego pokroju nie powinien poddawać się konwencji, a tworzyć ją od podstaw. Będzie się o jego filmie mówiło, że to komedia romantyczna, obyczajowa satyra, czy nawet ponury melodramat. Prawda leży jednak gdzieś pośrodku - jedyne co wiadomo na pewno, to że jest to kino frywolne i demaskatorskie, zgrabnie korzystające z odległych sobie gatunków. Takie, którego zwłaszcza nam brakuje.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)