Trzeba zabić tę miłość
„Kanadyjskie sukienki“ to naiwna psychologicznie saga rodzinna ubrana w kabaretowy entourage. Jak większość tego typu historii, zaczyna się jednak intrygująco. Umiera matka, żona i babcia – Zofia (Anna Seniuk)
. Jeden z najmłodszych członków rodziny decyduje się wówczas zbadać przeszłość swojej, w jego mniemaniu, legendarnej rodziny. Przez dłuższą chwilę spodziewam się przesyconego ironią familijnego portretu twórcy obciążonego świadomością, że największe sekrety zawsze idą do grobu z ich posiadaczami. Maciejowi Michalskiemu daleko jednak do Alana Hollinghursta, który z takim nastawieniem opisał losy rodu w bestsellerowym „Obcym dziecku“. Michalskiemu daleko do artysty, który umie stworzyć pełnowymiarowy świat pełen tajemnic, autentycznego bólu i emocjonalnych rozterek. „Kanadyjskie sukienki“ to kolorowa wydmuszka, pusta w środku i krucha.
30.01.2013 10:21
Wieś sportretowana w filmie jest koszmarnym, barwnym piekłem. Reżyser próbuje pokazać zalaną słońcem okolicę, ale zbyt dużo czasu spędza w domu swojej głównej bohaterki. Toksyczna atmosfera, która go przeżarła, przywołuje zaś wspomnienie mieszkania trzech sióstr Trupek z eksperymentalnego filmu Macieja Kowalewskiego. Oczywiście w świecie Michalskiego codzienną szarzyznę przysłaniają rażące barwy sukienek, sprzętów domowych czy polnych kwiatów. Wielbiciele kiczowatych lat osiemdziesiątych nie zwykli jednak szukać ondulowanych fryzur na prowincji, jak robi to Michalski. Jego Sycowo to miejsce wyobrażone, odrealnione i wyidealizowane. Czy na potrzeby opowiadania? Jeśli tak, Michalski w tandetnym i odpustowym stylu fabrykuje wspomnienie rzeczywistości sprzed lat.
Na scenie zainscenizowanego przez reżysera teatru rozgrywa się komediodramat o dzieciach spełniających zachcianki apodyktycznej matki, która z tęsknoty za mężem przebywającym w Kanadzie i strachem przed samotnością, nie pozwala im spełniać marzeń i tym bardziej odejść z domu. W rodzinie spotykającej się przy wspólnym stole podczas jej urodzin panuje jednak uświęcona hipokryzją harmonia. O tym, co rzeczywiście działo się przez lata w wiejskim domu dowiadują się tylko widzowie, którzy penetrują wspomnienia biesiadników. Byłby to nawet ciekawy zabieg narracyjny, gdyby przeszłość nie zaczęła przenikać do urodzinowej rzeczywistości i sprawiać, że familijne kłótnie przywiodą na myśl „Festen“ (1998) Thomasa Vinterberga. Prowincjonalne kłopoty Polskiej rodziny marzącej o wyjeździe do Kanady stają się bowiem wówczas żenująco naciągane, choć American (czy w tym przypadku Canadian) Dream w końcu też zostanie podważony. Trudno wciąż upajać się wiarą, że istnieje.
Po co jednak rozkoszować się obśmiewaniem przeszłości? Żaden ze stworzonych przez Michalskiego portretów nie jest przyjemny dla oka. Aktorstwo Anny Seniuk rzeczywiście jest warte uwagi, ale pozostali aktorzy grubymi nićmi szyją charaktery swoich postaci. Barbara Ewy Kasprzyk jest tandeciarą fundującą swoją tożsamość na rzekomym pokrewieństwie z Polą Negri; Laura Karoliny Dryzner to niewinny Kopciuszek, który zamiast trafić w ramiona księcia z bajki, zostaje wrzucony w szpony prezesa – prymitywnego patriarchy, a delikatna Amelia Magdaleny Maliny jest przykładem głupiutkiej dziewczyny, która dorasta odkrywając, że zła ciotka manipulowała jej losem. Złe ciotki, małe domki, kwiaty z bibuły we włosach; popeliny, winy i grzechów odpuszczenie. Królewny z plasteliny i niewysłuchane modlitwy o lepszą przyszłość. I żadnego w nich tragizmu, dużo flaków i oleju.