Trwa ładowanie...
d1d2c44
29-06-2007 22:03

Viva Cuba

d1d2c44
d1d2c44

Na współczesnej Kubie równie łatwo o autostop, jak w Polsce w latach 70. Uśmiech w podróży też się przydaje. Ale "Viva Cuba" oferuje zaledwie powtórkę z rozrywki, a ponadto bohaterom brakuje uroku młodziutkiego Henryka Gołębiewskiego.

Młodsza, ale wyższa Malu i starszy, lecz niższy Jorgito wyznają zasadę: "kto się lubi, ten się czubi" i radośnie prowadzą wojny podwórkowe. Dziewczynka odgrywa hiszpańską królową, a chłopak stacza potyczki z wyimaginowanymi wojskami z Półwyspu Iberyjskiego. Mimo że mieszkają przy jednej ulicy, pochodzą z różnych warstw społecznych. Matka Malu - wprawdzie rozwódka, lecz katoliczka - uważa całkowicie oddanego partii komunistycznej ojca Jorgito za prostaka, a na matkę chłopca nie może nawet patrzeć. Tymczasem dzieciaki gotowe są skoczyć za sobą w ogień, co udowodnią, gdy nad Malu zawiśnie groźba wyjazdu z Kuby na zawsze.

Debiutujący w "Viva Cuba" Malu Tarrau Broche i Jorgito Milo Avila stworzyli przeciętne kreacje, choć można to położyć na karb południowego temperamentu młodych aktorów. Nastolatki chciały raczej pokazać się przed kamerą niż wcielić w postaci wymyślone przez reżysera Juana Carlosa Crematę Malbertiego i jego współpracowników. Twórcy filmu próbowali doprawić dzieło poprzez dodanie rysunkowych elementów, które zapewne miały wprowadzać magiczny nastrój. Animacje ładnie wyglądają, jednak będąc zwykłymi ozdobnikami podkreślają pustkę kryjącą się za przedstawianą historią.

Atutem filmu jest obraz kubańskich bezdroży i niewielkich osad, a także wzmianki o przesądach mieszkańców wyspy. Tym niemniej "Viva Cuba" nie wznosi się ponad poziom telewizyjnych dramatów o nastoletnich uciekinierach.

d1d2c44
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1d2c44