Trwa ładowanie...
d9ut3qt
26-06-2013 19:25

Waszyngton, mamy problem

d9ut3qt
d9ut3qt

Biały Dom już drugi raz w tym roku zostaje zaatakowany przez terrorystów. Tym razem jednak nad wszystkim czuwa specjalista od rozwalania wszystkiego, czyli Roland Emmerich, więc siłą rzeczy, rozmach (i budżet) jest większy, a akcja pędzi jak szalona. No i nieczęsto ma się okazję oglądać prezydenta Stanów Zjednoczonych, który strzela z bazooki. To wszystko i jeszcze więcej czeka na każdego, kto postanowi wybrać się na "Świat w płomieniach".

Jak zapewne się domyślacie, fabuła tego filmu właściwie nie musi być streszczana, bowiem tak naprawdę to nie o nią chodzi. Na dobrą sprawę nieistotne są też motywy terrorystów ani to jak udało im się dostać do najlepiej strzeżonego domu na świecie. Wiadomo przecież czego oczekują widzowie, którzy wybierają się na nowy film twórcy "Pojutrza" do kina. Akcja, strzelaniny, wybuchy. Ta święta trójca składników każdego filmu akcji znajduje się tu w świetnie wymierzonych proporcjach i na tych, którzy oczekują tego typu rozrywki czeka naprawdę dobra zabawa.

No, ale pozostanę staroświecki i trzymając się wieloletnich praktyk wypracowanych przez mych poprzedników, przytoczę zarys fabuły. Główny bohater, John Cale (niepoprawnie drewniany Channing Tatum – dla niego nie ma już chyba nadziei) starał się o pracę na stanowisku agenta Secret Servise, mającego za zadanie chronić życie prezydenta Stanów Zjednoczonych Jamesa Sawyera (Jamie Foxx). Posady jednak nie otrzymał. Nie chcąc jednak zawieść swej córki (z którą ma oczywiście nie za dobry kontakt) - wielkiej fanki głowy państwa i polityki pomimo młodego wieku, John zabiera ją na wycieczkę po Białym Domu. Pech (a przynajmniej zbieg okoliczności) chciał, że akurat w tym samym czasie budynek zostaje przejęty przez paramilitarną grupę, która nie cofnie się przed niczym byleby tylko schwytać prezydenta żywego. Gdy cała ochrona i agenci zawodzą, okazuje się, że tylko jedna osoba może uratować przywódcę wolnego świata - jest nią oczywiście John Cale.

Kto doszukuje się w moich słowach cienia ironii ten się niestety myli. "Świat w płomieniach" to bowiem tego typu kino, siłą rzeczy uwięzione w staroświeckich i wytartych schematach, ale jednocześnie takie, które właściwie nie potrzeuje niczego innego. Jasne, scenarzyści nie napracowali się zbytnio pisząc fabułę tego obrazu i wymyślając postaci zarówno czarnych jak i pozytywnych bohaterów. Każdy motyw z "akcyjniaków" rodem z lat 80. i 90. jest tu przerobiony z podręcznikową wręcz dokładnością. Tyle, że to kompletnie nie przeszkadza w odbiorze. No dobrze, jest tu może parę motywów, które mogą lekko drażnić bądź irytować, jak np. to, że na poziomie fabuły film jest wręcz idiotyczny (ale kogo to obchodzi?), ma kiepskie one-linery, dużo patosu (choć pamiętajmy, że obraz ten ma zaplanowaną premierę tuż przed świętem 4 lipca w Ameryce, więc ma on swoją funkcję do spełnienia) oraz Jamiego Foxxa. Tak, nie pomyliłem się. Channing Tatum jest tak samo nieobecny (duchem i mimiką) jak zawsze, natomiast, nie zrozumcie mnie
źle, Jamie Foxx to znakomity aktor o wielkim talencie, ale do roli prezydenta USA pasuje on tak samo jak Lindsay Lohan do roli księżnej Diany. I to by było właściwie na tyle. Cała reszta stanowi znakomitą zabawę opakowaną w świetne tempo i nie dającą się nudzić akcję. Emmerich to maniak destrukcji (przypominam, w filmie "2012" zniszczył cały świat – raczej ciężko będzie mu to teraz przebić), jednak w filmie "Świat w płomieniach" potrafi trzymać w ryzach swoje zapędy do demolki. Zdradzę może jedynie, że oczywiście Biały Dom nie pozostaje nietknięty, ale też nie zostaje całkowicie zdmuchnięty z powierzchni ziemi, więc widać już jakieś postępy. Akcja jest tu bardzo skondensowana, wrzucona pomiędzy ściany poszczególnych pomieszczeń budynku, a poprzez to o wiele bardziej... kameralna, jakkolwiek to zabrzmi w odniesieniu do tego reżysera. Tak naprawdę to chwilami można odnieść wrażenie, że ogląda się właściwą piątą część "Szklanej Pułapki" (bo to co oglądaliśmy w lutym pomińmy może milczeniem) – tylko Bruce'a
brak... Oczywiście dzieje się sporo i na brak wrażeń nie będziemy narzekać, ale dzięki temu skupieniu się w mniejszych przestrzeniach można wręcz odnieść wrażenie, że Emmerich zrobił taki swój indie movie na jaki mógł sobie pozwolić.

d9ut3qt

I powtórzę raz jeszcze, że nie kpię sobie w żadnym przypadku z tego filmu – wręcz przeciwnie – ja bawiłem się na nim świetnie, a sam seans minął w mgnieniu oka. Oczywiście wszystko to widzieliśmy już setki razy w telewizji, na kasetach wideo, płytach dvd itd., tym bardziej w przypadku filmu, który powiela (i to bardzo) rozwiązanie fabularne z niedawno oglądanego na naszych ekranach "Olimpu w ogniu". Tyle że tamten film był o wiele bardziej mroczny i na serio, a tymczasem "Świat w płomieniach" to świetna zabawa w konwencji kina klasy B w sam raz na rozpoczynające się lato, którą po prostu fajniej się ogląda, choć oczywiście ciężko to porównywać w przypadku tematyki ataku terrorystycznego na Biały Dom. Tym niemniej, wszystkim tym, którzy od razu uznają to za nierealistyczną bujdę, pragnę przypomnieć wydarzenia z 11 września 2001 roku – jak dotąd Hollywood nie wymyśliło bardziej "spektakularnego" ataku terrorystycznego niż ten, który miał miejsce w prawdziwym świecie.

d9ut3qt
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d9ut3qt