Trwa ładowanie...
d6gfjq5
04-12-2006 18:08

Wiele jest serc, które czekają na dobry film, wiele jest serc, które czekają wciąż

d6gfjq5
d6gfjq5

Na dobry film, a dokładnie na dobrą komedię romantyczną, czekałam dość długo. No i niestety przyszło mi poczekać jeszcze trochę. Mimo że „Elizabethtown” miał być uroczą komedią okazał się romantyczną papką.

To takie trochę wymiociny filmowe. Gdyby twórcą wymiocin nie był wzięty scenarzysta, reżyser i producent w jednym - Cameron Crowe, film najpewniej nie ujrzałby światła dziennego. Ale był to wielki globalny paw, który nie dość, że był naprawdę sporych rozmiarów to emigrował by rozbryzgać się po całym świecie. No i ja tym wymiocinom miałam okazję przyjrzeć się z bliska. Oto jak wyglądają.

Drew Baylor - dobrze zapowiadający się projektant butów naraził firmę na potężną - prawie miliardową stratę. Drogą dedukcji (i to takiej mało wyszukanej) łatwo domyślić się można, że musi on firmę opuścić. W myśl pesymistycznej zasady, według której nieszczęścia chodzą parami, Drew dowiaduje się, że jego ojciec nie żyje. I to on (Drew, nie ojciec) oddelegowany przez mamę i siostrę musi lecieć do rodzinnego miasteczka swojego ojca - do Elizabethtown właśnie.

Po drodze spotyka mocno nachalną stewardessę... Clairę, która jak mogę się domyślić jest zabawna. Jest to dość śmiały wniosek, no ale skoro film okrzyknięto komedią romantyczną, to gdzieś ten komizm musiał być. Obstawiam że to ona nim tryskała. Poza tym, jak sądzę miała być ona romantyczna, a nie nachalna. No ale wróćmy do Drew. Średnio zainteresowany stewardessą leci do Elizabethtown. Tam spotyka się z rodziną ojca.

d6gfjq5

Spotkanie trwa sporą część filmu, ale eufemistycznie rzecz ujmując porywające nie jest. Potem zjawia się ponownie Claire no i następuję moc perypetii rodem z „Domowego przedszkola o lekkim zabarwieniu erotycznym”. Na tych perypetiach i wielkiej miłości film się kończy.

Opowiadając o „Elizabethtown” utwierdzam się w przekonaniu, że to była wybitna papka. Czemu jej skosztowałam nie wiem, ale szczerze ten zabieg odradzam. Bo to naprawdę przeciętna historia, która nie bawi, nie wzrusza, nie uwodzi.

Parafrazując w tytule pieśń religijną chcę by nie zapomniano o jej optymistycznej wymowie. I tak jak podmiot tej pieśni napełniam serce swoje kosztownym nasieniem, i parafrazując dalej, czekam aż jakiś reżyser zrobi wreszcie porządna komedię.

d6gfjq5
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d6gfjq5