Wojciech Pszoniak: Rutyna? Nienawidzę!
"Ziemia obiecana", "Danton", "Wesele", "Korczak" - Andrzej Wajda obsadzał go wielokrotnie. Grywał u najlepszych, m.in. u Jerzego Kawalerowicza w "Austerii", czy u Volkera Schlöndorfa w "Strajku".
17.03.2009 16:12
Wiele lat spędził we Francji, która stała się jego drugim domem. Teraz można go spotkać na planie nowego filmu Waldemara Krzystka "...ten ratuje cały świat", o polskich Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata. Wojciech Pszoniak podkreśla, że sztukę aktorską traktuje bardzo poważnie. W życiu zaś nienawidzi rutyny.
**
Powiedział Pan kiedyś, że dobra rola jest jak doskonale przyrządzony suflet. Czy w książce poświęconej sztuce aktorskiej, którą przygotowuje Pan z Michałem Komarem, będą analogie między sztuką aktorską a kulinarną?**
Kuchnia i scena to dwie różne rzeczy. Porównałem je kiedyś, ponieważ wiem, że przyrządzenie sufletu jest piekielnie trudne. Zawsze istnieje ryzyko - albo się uda, albo nie. Wiele zależy od temperatury, ingrediencji i kilku innych rzeczy...
**
No właśnie, z jakich ingrediencji przyrządza się dobrą rolę?**
Podobne pytania zadaje mi Michał Komar w książce. Zależy jaka to rola? W filmie, czy teatrze, etc.
**
Ale przysłowiowego pieprzu i soli nie może jej chyba zabraknąć. Musi mieć jakiś podstawowy smak, inaczej będzie mdła i nijaka...**
Na początku trzeba sobie zadać pytanie, czemu ta rola służy? Czy to danie główne, deser, czy zakąska - do wódki, czy do wina?
**
Aktor to Pana zdaniem bardziej kapłan, czy błazen?**
Jedno i drugie. Albo ani jedno, ani drugie. W aktorstwie nie może być dogmatów, a z teatru nie można robić świątyni. Błazen, jest bliską mi postacią, bo lubię cyrk...
**
No i był Pan Stańczykiem w "Weselu" Andrzeja Wajdy...**
Stańczyk to inny rodzaj błazeństwa - mądry, ironiczny. Nie to, co klaun cyrkowy...
**
Mówiąc o kapłaństwie i błazeństwie miałam na myśli misyjny i rozrywkowy charakter sztuki.**
Sztukę aktorską traktuję bardzo poważnie. Na ten temat nie mam poczucia humoru. Uważam, że nie można jej traktować z dystansem, na pół gwizdka. To, co robię, jest dla mnie ważne. Nie każdy, kto gra na fortepianie, jest muzykiem. Podobnie, nie każdy, kto występuje na scenie i ekranie, jest aktorem.
**
Mocne słowa. Bezkompromisowe. Zastanawiam się jednak, na ile poziom sztuki wiąże się z jej niedojrzałością. W Polsce, z jej powikłaną historią, dojrzewanie nie mogło być przecież łatwe...**
Przede wszystkim nie mogliśmy dojrzeć samodzielnie. Nie da się przecież szybciej spać, ani przeskoczyć kolejnego etapu. Na tym polega ewolucja. Do wszystkiego człowiek dojrzewa - także do demokracji. Nie da się w ciągu chwili z prymitywnego chama i prostaka zrobić subtelnego i wrażliwego człowieka. W związku z tym w naszym kraju mamy do czynienia z inwazją bylejakości, otaczają nas rzeczy bezwartościowe. W najpoważniejszych dziennikach i programach Doda zajmuje czołowe miejsce. Nie mam nic przeciwko niej - jest zmysłową kobietą - niech sobie istnieje! Jest Rubik i Penderecki. Ale proporcje między masową sztuką a sztuką wysoką są w Polsce zachwiane.
**
Czy przedstawienie teatralne, które przygotowuje Pan z Piotrem Fronczewskim będzie sztuką wysoką, przez duże "S"?**
Tego nie wiem (śmiech). "Skarpetki opus 124" to bardzo dobra, ciekawa i śmieszna sztuka teatralna. Opowiada historię dwóch aktorów, którzy przygotowują spektakl. A czy to sztuka przez duże "S"? Kiedy słucha się walców Straussa to, pomimo że nie jest to "Requiem" Mozarta, nie można się oprzeć wrażeniu, że to coś wspaniałego. Nie konkurują z Schubertem, Mozartem, Haendlem. Nie zawsze pisze się "Requiem", czasami jest to rzecz gatunkowo lżejsza.
**
Opus w nazwie nawiązuje do muzyki. Prywatnie grywa Pan na saksofonie i oboju. Na jakim instrumencie zagra Pan w "Skarpetkach opus 124"?**
Będę grał na saksofonie. A prywatnie różnie bywa. Czasami, kiedy proponuję znajomym, że dla nich zagram, protestują. Cóż? Po prostu, nie zasługują na to, żebym dla nich grał (śmiech). Gram więc dla siebie. **
Kiedy ambasador Francji Francois Barry Delongchamps dekorował Pana francuskim Narodowym Oficerskim Orderem Zasługi -"za wspaniałą karierę, stawiane sobie wymagania i za osobisty wkład we wzajemne poznanie naszych kultur i naszych dusz" - opowiadał Pan, że za młodu grywał Pan w orkiestrze. Był Pan jeszcze wtedy niepełnoletni...**
Miałem 13 lat. Chciałem pójść do szkoły kadeckiej. Taki miałem pomysł na życie. Nie było już miejsc. Napisałem więc, że strasznie kocham wojsko. Odpisali mi, że w takim razie mogę iść do orkiestry wojskowej, gdzie będę mógł spełnić swoje marzenia. Skorzystałem. Przez dwa lata grałem w wojskowej orkiestrze. Byłem na zakręcie życiowym, szukałem ratunku. Wydawało mi się, że tam "otworzę spadochron".
**
Potem robił Pan w życiu jeszcze wiele rzeczy - latał na szybowcach, skakał ze spadochronem, strzygł psy, mył okna. Czy w tej chwili znalazł Pan swoje miejsce na ziemi - urodzony we Lwowie, wychowany w Gliwicach, kształcony w Krakowie, obieżyświat z konieczności, Paryżanin z wyboru...**
Fizycznie moim miejscem na ziemi jest Paryż. Mogę powiedzieć, że to moje miasto - długo w nim żyję i kocham je. Trudno mi sobie wyobrazić, żeby było inaczej. Ale mieszkam też w Warszawie - tu mam przyjaciół, rodzinę, gram w Teatrze Współczesnym w przedstawieniu "Wasza Ekscelencja", na motywach powieści Fiodora Dostojewskiego "Wieś Stiepańczykowo i jego mieszkańcy". Nigdy nie przekreśliłem Warszawy, nie zlikwidowałem tu mieszkania. Chyba już do końca życia będę rozdwojony, podzielony między dwa miasta. Taka jest moja historia. Natomiast duchowo już dawno jestem na swoim miejscu. Dzięki aktorstwu dowiaduję się o ludziach i świecie wielu rzeczy. Próbuję to przekazać moim widzom.
**
Gdzie najchętniej chodzi Pan na spacery? Ma Pan swoje wydeptane ścieżki?**
W Warszawie nieopodal mojego mieszkania mam trzy duże parki - Łazienki, Park Ujazdowski i Park Rydza-Śmigłego. W Paryżu po prostu wędruję labiryntem ulic, placów i ogrodów, bo to miasto, po którym się chodzi. Ogród Luksemburski, Lasek Buloński, Ogrody Tuileries, Montmartre, a do tego w każdej dzielnicy mnóstwo uroczych miejsc...
**
W Pana paryskim sąsiedztwie mieszka Gerard Depardieu. Graliście razem u Wajdy w "Dantonie". Czy Robespierre i Danton spotykają się od czasu do czasu?**
Tak, nawet niedawno w niedzielę kupowaliśmy gazetę w tym samym kiosku.
**
Podobno jest Pan człowiekiem, który nie znosi rutyny...**
Nienawidzę!
**
To znaczy, że w Pana kalendarzu dzień jest niepodobny do dnia?**
W jakimś sensie podobny, bo muszę wstać, umyć zęby, ogolić się i włożyć buty...
**
Zęby myje Pan te same, buty można Pan jednak zmienić...**
Owszem. Ale muszę je włożyć na te same nogi (śmiech). Rutyna kojarzy mi się z czymś złym. Jest największym wrogiem rozwoju. Zabija otwartość, fantazję. W każdej dziedzinie szkodzi. Kojarzy mi się z bezmyślnością, zamknięciem. Człowiek, który oddaje się w jej władanie, równie dobrze mógłby umrzeć...
**
Rutynowo?**
Tu akurat nie ma miejsca na rutynę. Umieramy tylko raz.
**
W tym roku skończy Pan 67 lat, czy urodziny to dla Pana czas podsumowań? Przeprowadza Pan bilans zysków i strat, leje łzy na "wiek męski, wiek klęski...", a może poszukuje straconego czasu?**
Strat specjalnych nie mam. Choć uważam, że zawsze można zrobić więcej. Nie w sensie ilości. Ilością sobie głowy nie zawracam. Niedosyt zawsze towarzyszy człowiekowi. Nie ma czegoś takiego jak kompletna satysfakcja i spełnienie. Gdybym tak sądził, już jutro mógłbym umrzeć - po co dalej istnieć i cokolwiek robić? Mój wiek nie spędza mi snu z powiek. Nie mam obsesji, ani udręczony nie jestem. Coś tam jednak w życiu zrobiłem... **
Wraca Pan wspomnieniami do dzieciństwa?**
Jestem dzieckiem wojny, we wspomnieniach widzę to wszystko, co ta wojna zostawiła - rodzice, przyjazd na Śląsk. Nawet ludzie, którzy urodzili się po wojnie, są naznaczeni przez jej skutki. Obok strat fizycznych i moralnych, pozostaje myślenie przekazywane z pokolenia na pokolenie.
**
Pamięta Pan ulicę we Lwowie, przy której mieszkała Pana rodzina?**
Mieszkaliśmy przy wielu ulicach. Gdzie indziej mieszkał mój dziadek, gdzie indziej moi rodzice - Mickiewicza, Dwernickiego, Zblikiewicza. Nigdy nie ciągnęło mnie, żeby tam pojechać. We Lwowie nie mam czego szukać. To piękne miasto, ale zdegradowane. Wiem, że klatka schodowa, którą pamiętam, nie jest już taką samą klatką. Wolę więc pozostać przy swoich albumach i książkach.
**
Kiedy zdarza się Panu mieć czas wolny, co Pan robi...**
To zależy gdzie - w Paryżu, Londynie, Szwajcarii, Warszawie? Zimą jadę na narty, latem nad morze, na Korsykę, dużo czytam, słucham muzyki, chodzę do kina, teatru, zajmuję się gotowaniem - wymyślam dania. Wszystko w zależności od miejsca, nastroju i możliwości.
**
Jako znawca sztuki kulinarnej, autor książki kucharskiej "Pszoniak & Co. Towarzystwo Dobrego Stołu" celebruje Pan uczty, podczas których równie ważna co menu jest rozmowa?**
Stół jest miejscem, przy którym najlepiej się rozmawia. Doceniam smak. Ważne jest dla mnie to, co jem. Nie odżywiam się, lecz smakuję...
**
W myśl zasady "Powiedz mi co jesz, a powiem ci kim jesteś"?**
Francuzi są na to wyczuleni. Jeśli chodzi o kuchnię, trafiłem doskonale. Gotowanie to dla mnie rodzaj ucieczki - kulinarny azyl. W kuchni ładuję swoje "baterie", żeby starczyło energii na inne rzeczy. Jak się gotuje, nie sposób myśleć o czym innym.
**
Czym są "skrzydełka diabełka", które poleca Pan w swojej książce?**
Skrzydełka kurczaka piekielnie mocno przyprawione...
**
A już myślałam, że diabłu czasami wyrastają skrzydła...(śmiech). A co Pana najbardziej w życiu zaskoczyło?**
Czasami zaskakuje mnie moja rozpoznawalność. Przecież nie jestem aktorem serialowym, nigdy zresztą nie zabiegałem o tego typu popularność. Propozycje ról traktuję wybiórczo, wiele lat byłem na Zachodzie, a pomimo tego ludzie wiedzą, kim jest Wojciech Pszoniak. Zdziwiłem się, kiedy rozpoznał mnie pewien pijany góral w Zakopanem - "Panie Psoniak, co Pan tu robi?". A było zimno, więc byłem mocno opatulony, w czapce. Zastanowiłem się, skąd on może mnie znać? Nie chodzi do teatru, nie czyta moich wywiadów w "Tygodniku Powszechnym". To mnie zaskakuje...
**
A czym Pan planuje zaskoczyć swoich widzów w najbliższym czasie?**
Przygotowuję szkic scenariusza do filmu. Mam zamiar wyreżyserować sztukę teatralną na scenę, albo dla Teatru Telewizji, w której najchętniej obsadziłbym Edytę Olszówkę.
**
Dziękuję za rozmowę.**