Wojenna tapeta
Renny Harlin, zasiedziały w Hollywood fiński reżyser, najlepsze czasy ma już za sobą. Od sukcesów wyreżyserowanych przez niego filmów (m.in. „Szklana pułapka 2”, „Na krawędzi” czy „Długi pocałunek na dobranoc”) minęło już sporo lat, w trakcie których Harlin stoczył się na sam dół łańcucha pokarmowego. Po spektakularnej klęsce „Wyścigu” z 2001 i „Egzorcysty: Początku” z 2004, skompromitowany Fin nie dostaje już tak dużych budżetów, scenariuszowe propozycje są coraz gorszego sortu, a gwiazdy niechętnie angażują się w jego kolejne projekty. „5 dni wojny” nie jest tu wyjątkiem.
Zrealizowany za 12 milionów dolarów dramat wojenny ma posmak niskobudżetowej tandety – zatrudnieni aktorzy nie mają charyzmy, fabuła roi się od najgorszych schematów, a całość wygląda jak film sensacyjny skierowany bezpośrednio na dvd. Nie byłoby może w tym nic złego czy zaskakującego, gdyby nie fakt, że Harlin wziął na warsztat trudny i jeszcze nieprzetrawiony przez kino temat konfliktu w Osetii Południowej. Krwawy spór pomiędzy niepodległą Osetią a domagającą się jej suwerenności Gruzją jest jedną z czarniejszych kart historii współczesnej Europy, ale dla Harlina stanowi przede wszystkim sensacyjną pożywkę.
Wojenna zawierucha jest dla reżysera użyteczną widokówką, która – jak to zwykle w podobnych produkcjach bywa – w żaden sposób nie definiuje samego, istniejącego przecież naprawdę konfliktu, a służy za tło dla bohaterskich uczynków bohaterów z zewnątrz. Pełno tu hollywoodzkich banałów najgorszego sortu: bohaterscy reporterzy uwieczniają scenę ludobójstwa, źli partyzanci (których przywódca – a jakże – lubi gawędzić i łopatą wykładać swoją motywację) usiłują przeszkodzić im w dotarciu z prawdą do reszty świata, a wokół tylko patetyczne szlochy, i wybuchy na zwolnieniu.
Harlin w zadziwiający sposób łączy paradokumentalny sznyt z banalnymi technikami kina sensacyjnego, a jego wizji państwa rozdartego wojną domową brakuje wewnętrznej prawdy. Jest tylko eksploatacja - wojenna pornografia w wersji soft. Oczywiście nie pierwszy to raz, gdy kino wykorzystuje prawdziwą tragedię dla celów rozrywkowych, ale zazwyczaj nie towarzyszy temu taka pretensja. Tymczasem film Harlina nie tylko wchodzi w gruzińsko-osetyjski konflikt z butami, ale wręcz pisze jego nową historię.
Reporter, grany bez przekonania przez Ruperta Frienda, niemal w pojedynkę przesądza o losie wojny, zawsze będąc tam, gdzie powinien, wychodząc z każdego pojedynku bez szwanku, ale za to z worem mądrości, którymi obdarza wszystkich na swojej drodze.