Wojny krwi
Białe ciałka krwi kontra czerwone ciałka?! Błękitna krew kontra ta zwykła, czerwona?! Nie! To wojna między zarażonymi dziwnym wirusem, a zdrowymi. Wojna o dominację, o władzę. Świat przyszłości. Podobno lepszy. Wysoko rozwinięta technologia, rozwiązane wiele problemów. A zarazem wiele nowych, jeszcze trudniejszych. HGV - wirus hemofagii.
Ludzie nim zarażeni stają się wrogami społeczeństwa. Stają się współczesnymi wampirami. Śmiertelnymi jak zwykli ludzie, ale sprawniejszymi i odporniejszymi. Bezlitośnie eliminowani przez rządzących stają do nierównej walki. Nie o jakieś dodatkowe wymyślne prawa, ale o rzecz podstawową... o życie. Przeciwko nim jest państwo i jego przywódcy. Przeciwko nim jest potężny strach przeciętnego człowieka.
Pojedynczy żeński intruz zgłoś się do stanowiska pierwszego. Proszę zachowaj spokój. Pacyfikacja i neutralizacja są w drodze.
Tak mniej więcej można streścić fabułę. Wokół której z mozołem wydziergano na taśmie filmowej mnóstwo akcji. Walk i pościgów. Film jest nierówny… jak nasze lokalne drogi. O ile można zachwycać się niezwykłą plastycznością wizji, to jej sens, fabuła są jak zużyta ścierka w kuchni.
Wielokrotnie powtarzane, przerabiane na wszelkie sposoby i wymięte wizje przyszłości. Totalitaryzmy różnego rodzaju, w gruncie rzeczy podobne do siebie jak dwie krople chlorowanej wody. Bezmyślne, ogłupione społeczeństwa. Wojsko i policja na służbie elit. Poubierani do tego jak tandetni przebierańcy na Halloween. I kojarzący się, na ogół, ubiorami i barwami z faszyzmem.
Ten film to jedna wielka... wycinanka. Nieprzyzwoicie piękna Violet (Milla Jovovich), jeden ze zbutnowanych hemofagów, wycina, wyrzyna, wykasza wrogów. Całe tabuny, setki, pęczki. Wrogowie ustawiają się do masakry w równych szeregach (mają wrodzone poczucie estetyki) i często spokojnie czekają na swoją kolej. A Violet robi co może, choć ręce jej drętwieją, a migrena zbliża się wielkimi krokami. Po trzydziestu minutach akcji przytomnie zadaje sobie zasadnicze pytanie: "Co ja robię?". I wytrwale uśmierca dalej.
Panowie w tym filmie mają przynajmniej na co popatrzeć. A w zasadzie na kogo - Millę. Nawet jak jej gra specjalnie kogoś nie zachwyci, to trzeba przyznać, że jest bardzo ładna i porusza się z dużą gracją, szczególnie w scenach walk. Panie... tu już jest gorzej... Daxus (Nick Chinlund)
?! Nerva (Sebastien Andrieu)?! Garth (William Fichtner)?! Niezbyt wielki wybór.
Reżyser Kurt Wimmer stworzył... ano właśnie coś takiego?! Jakąś osobistą wizję. Na pewno bardzo plastyczną. Jaskrawe, oślepiające, jednoznaczne kolory. Zmieniające się wraz z rozwojem akcji, wraz z kolejnym miejscem. Przerażająco sterylny świat. Wimmer postawił na geometrię. Symetrię dominującą w ujęciach kamery. Postawił na kilka świeżych pomysłów i wiele... odgrzewanych "kotlecików".
W dodatkach ktoś określa ten film jako action-adventure comedy. Owszem, momentami szczerze się uśmiałem, tylko nie jestem pewien czy zgodnie z myślą reżysera. Już początkowe sceny filmu mają w sobie elementy humorystyczne. A i potem ich nie brakuje: seksowny kurier XPD-154 (trochę prosta ta nazwa, ale co tam), łamliwe i pękające jak słone paluszki ubrania żołnierzy i policjantów, głupota żołnierzy granicząca z głupotą policjantów.
Filmu nie ogląda się może i najgorzej, ale pozostaje, jak ciemny osad na dnie szklanki, takie niezbyt przyjemne poczucie zawodu. Można było lepiej i ciekawiej. Całkiem niezły jest za to dodatek o tworzeniu filmu. Jego z pewnością warto zobaczyć.