"Wyklęty": daleko od ideału [RECENZJA]
„Wyklęty”, debiut fabularny Konrada Łęckiego, wchodzi na ekrany w czasach, w których politykę historyczną cechuje tendencja do odczytywania powojennych dziejów na nowo. Szczególnie sporny wydaje się temat „żołnierzy wyklętych”, przez władzę honorowanych jako bohaterów i męczenników stalinizmu, przez opozycję (tę bliższą lewej stronie sceny politycznej) traktowanej bez taryfy ulgowej jako ludzi dopuszczających się także morderstw.
01.03.2017 | aktual.: 01.03.2017 15:08
Łęcki nie wydaje się być rzecznikiem którejkolwiek ze stron. „Wyklęty” powstał głównie z pieniędzy prywatnych sponsorów i zbiórek parafialnych; trzy lata temu, gdy rozpoczęto produkcję, tematyka „wyklętych” nie leżała w priorytetach Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Jedno trzeba mu przyznać na pewno, od propagandowych tub w rodzaju „Smoleńska” (2016) czy „Historii Roja” (2016) odróżnia go niebanalne spojrzenie na ów rozdział polskiej historii, jakim były walki zbrojnego podziemia niepodległościowego z władzą ludową. W jego oczach powojenna Polska to przede wszystkim obszar krwawej i bezwzględnej wojny domowej, w której słuszność główny bohater, wzorowany na biografii Józefa Franczaka „Lolo”, z czasem przestaje wierzyć.
„Wyklęty” w swojej konstrukcji bardziej przypomina survivalową opowieść wojenną w rodzaju amerykańskiego „Ocalonego” (2013) czy litewskiej „Wędrowniczki” (2013), gdzie centralna postać wrzucona jest w wir wydarzeń wojennych, na które nie ma szczególnego wpływu. Racje rozdzielone są tu bardziej sprawiedliwie, choć nie brakuje oczywiście nieludzkich, polakożerczych ubeków, do których przyzwyczaiły nas już filmy w rodzaju „Generała Nila” (2009), a którym aktorzy nie nadają ludzkich rysów.
W obsadzie pojawiają się znane nazwiska, ale aktorzy nie stanowią najmocniejszej strony filmu. Jest to tyleż wina braku panowania reżysera nad materiałem ludzkim na planie, co wkładanie w ich usta tekstów rodem z gimnazjalnej czytanki. Szkoda, bo gdyby razem z dość rzetelnym materiałem scenariuszowym szły w parze niezłe dialogi, mielibyśmy do czynienia z porządną produkcją historyczną. Bolączką „Wyklętego” są też liczne dłużyzny. Akademia Węży, co roku przyznająca nagrody za najgorsze „osiągnięcia” na rodzimym podwórku filmowym, powinna rozważyć kategorię „Złotych Nożyczek”. Film Łęckiego, pocięty bez wyczucia rytmu, ze scenami, które ciągną się niemiłosiernie (zamiast drastycznych cięć, które wzmacniają dramaturgię, jak w podziwianej przez reżysera „Róży”) byłby głównym pretendentem do takiej nagrody.
Niemniej trzeba oddać ekipie Łęckiego sprawiedliwość, że udało mu się całkiem nieźle odmalować powojenną rzeczywistość i skręcić sporo całkiem widowiskowych scen batalistycznych. Gdy weźmie się pod uwagę fakt, że budżet wyniósł 2 miliony złotych, robi to wrażenie.
Widoczne braki – tak na poziomie tekstu jak i realizacji – nie przykrywają talentu, którym dysponuje reżyser. Jednak do kina wojennego z prawdziwego zdarzenia droga jeszcze daleka.
Ocena 4/10
Jacek Dziduszko