Film jest stylizowany jest na azjatyckie kino walki. Widać wpływy gatunkowej klasyki, starych filmów z Brucem Lee, ale także najnowszych produkcji w rodzaju „Przyczajony tygrys, ukryty smok” czy „Dom Latających Sztyletów”. Ale „Kung Fu Panda” nie ogranicza się do cytowania. Próbuje bawić się konwencją, a nawet ją parodiować.
Głównym bohaterem jest więc Po, mająca sporą nadwagę panda. Po chciałby stać się słynnym i niepokonanym mistrzem walk. Wydawałoby się, że przy swoim ogromnym apetycie i mizernych umiejętnościach w zakresie sztuki walk ma zerowe szanse na spełnienie swoich marzeń. A jednak! Przypadek (a może przeznaczenie)
sprawia, że zostaje wybrany na wojownika, który ma zdobyć niezwykłą moc i pokonać okrutnego Tai Lung.
Film cechuje realizacyjny rozmach. Sporo w nim humoru, choć nie jest on najwyższego lotu (nadwaga Po to jeden z komediowych tematów przewodnich). Zabrakło tempa. Intryga niczym nie zaskakuje. Nie udali się też bohaterowie.
Po, choć mówi głosem Jacka Blacka („King Kong”, „Holiday”) i wzorowany jest na Shreka, jest dziwnie mało sympatyczny. Wątpię, by stał się ulubioną dziecięcą przytulanką. Z kolei stary mistrz kung fu, który dokonuje cudu i przobraża tłustą pandę w superwojownika, to blady cień mistrza Yody, którego przypomina z wyglądu i zachowania.
Reszta postaci, w tym wojownicza tygrysica o głosie Angeliny Jolie, nie ma ani osobowości, ani charyzmy. Na tym tle najlepiej wypada czarny charakter. Przynajmniej budzi emocje.