A kiedy zacznę płakać, nikt i nic mnie nie powstrzyma, wtedy zaleją nas nasze łzy i utoniemy. Wtedy nikt i nic nas nie uratuje, nie będzie już dla nas ratunku...
Wyimek z końcowej sceny filmu „Życie ukryte w słowach” jest czymś prostym, ale jakże pięknym. Jest czymś, na co czekamy, nie mając świadomości, że tak, a nie inaczej potoczą się losy dwójki zagubionych w morzu ludzkich serc, bohaterów.
O takich filmach zawsze najtrudniej jest pisać, o filmach prostych, pięknych i pełnych życia, jakby kamera była jedynie obserwatorem. Jakby przekazywała jedynie dramat ludzkich serc zagubionych na morzu, na platformie wiertniczej. Gdzieś tam los skrzyżował losy dwojga nieznanych zupełnie sobie osób, gdzieś tam żadne z nich nie przeczuwało, że dramat jednego odmieni życie drugiego.
Słyszałem o tym obrazie jedną krótką opinię, wbrew pozorom nie zwrócił wcześniej mojej uwagi, nic nie znaczący tytuł nie zapadł mi wcześniej w pamięć, można, więc powiedzieć, że oglądałem film nie mając świadomości jak dobry i wzruszający będzie. Taki, obok którego nie można przejść obojętnie, taki, który swą niewidzialną dłonią… dotyka bijącego serca, wreszcie taki, który sprawia, że milkniemy, choć milczymy.
Milkną nasze myśli, zatrzymują się z szacunkiem na jakiś czas pozwalając odebrać i kontemplować wszystko to, czego świadkiem są nasze oczy, wszystko to, co widzimy i słyszymy. Dzięki temu możliwość, jaką niesie obraz jest jedyna w swoim rodzaju.
Do poparzonego na platformie wiertniczej mężczyzny, Josefa (Tim Robbins) przylatuje młoda kobieta, pielęgniarka Hanna, aby się nim opiekować do czasu przewiezienia do szpitala. Jednak zanim tu dotrze mamy możliwość przyglądać się jej z bliska przez jakiś czas i w ten sposób wyrobić sobie zdanie na jej temat.
Jednak, co ciekawe wciąż niewiele o niej wiemy, poza pewnym nawykami i bardzo skromnym, cichym, wręcz klasztornym życiem. Paradoksem jest, że wysłana na przymusowy urlop przez nadopiekuńczego szefa, trafia zamiast w jakiś miły i ciepły zakątek, na sam środek morze, niezbyt miły na pierwszy rzut oka, a już z całą pewnością nie ciepły. Jednak Hannie to nie przeszkadza, wręcz przeciwnie zaczyna się czuć tu coraz lepiej.
I to jest przede wszystkim przewodnia myśl tego filmu, czas, w którym Hanna poznaje Josefa opiekując się nim i on, który mocno poparzony, za wszelką cenę próbuje ją poznać. Jednak jego wysiłki… idą na marne. Musi przyjść odpowiednia chwila, aby Hanna potrafiła opowiedzieć o tym, co kiedyś się wydarzyło.
Uwierzycie mi, nie było to łatwe, jak też nie było łatwe oglądanie tego filmu. Życie ukryte słowach czasem jest bardzo bolesne, czasem jest wyjątkowo trudne, czasem i to zdarza się często, słowa grzęzną w ustach i nie potrafią wydostać się na zewnątrz. Historia, jakże trudna, bolesna, a także głęboko prawdziwa. Czasem nie potrzeba wielu słów, aby te otworzyły czyjeś serce.
Hiszpańska produkcja, dzieło kobiety - scenariusz i reżyseria Isabel Coixet, której dobrym duchem byli bracia Almodovar. Nazwisko Coixet zwróciło moją uwagę również w inny sposób, to ona również dołożyła swoją cegiełkę do pięknego projektu „Zakochany Paryż”. Tamte kilka minut, jakże pięknie w zupełnie inny sposób przekładają się teraz na „Życie ukryte w słowach”.
Jeśli jeszcze nie wiecie, jak kochać, a zbyt często nadużywać słów, które dla nielicznych stanowią świętość, jeśli miłość to pojęcie abstrakcyjne, warto zatrzymać się na chwilę, zamilknąć i przez jakiś czas nie mówić nic. Posłuchać jedynie bicia serca i tego, co gdzieś tam kołacze się w duszy. To wystarczy na początek, reszta to jedynie zwielokrotnione bicie fal.