- Im jesteś wrażliwszy, tym bardziej pewne, że zostaniesz psychicznie wykończony – tej dewizy przez całą karierę trzymał się Marlon Brando, choć to głównie on doprowadzał do załamania nerwowego pracujących z nim reżyserów. Do polskich kin ponownie wszedł "Tramwaj zwany pożądaniem" Elii Kazana, film, który przyniósł aktorowi sławę i stał się jednym z najgłośniejszych w całej jego karierze.
- Moje życie to jeden wielki bałagan. Ostatnie pięć, sześć lat to był dramat. Poszedłem ostatecznie do psychoterapeuty, choć bardzo się tego bałem. Bałem się, że poddając się psychologicznej analizie zniszczę to, co mam jako aktor: umiejętność reagowania na impulsy, kreatywność, świeżość. Wrażliwa osoba doświadcza pięćdziesięciu uczuć patrząc na coś, podczas, gdy normalny człowiek doświadcza tylko siedmiu. Nie chciałem tego stracić. Nie chciałem stracić umiejętności odczuwania zbyt wielu bodźców – powiedział Brando w jednym z wywiadów udzielonym zaledwie kilka lat po premierze „Tramwaju zwanego pożądaniem”.
"Tramwaj zwany pożądaniem", fot. mat.dystrybutora
Miał w tych słowach wiele racji, choć jego życie dopiero miało zamienić się w bałagan. Z biegiem czasu aktorowi przybywało kochanek, ślubnych i nieślubnych dzieci, kilogramów, chorób oraz tragedii. Brando kochał hedonistyczne przyjemności. Przepełniały go problemy, ale i on sam był ciężarem dla otoczenia. Słynni reżyserzy wiedzieli, że zatrudniają znakomitego aktora, jednocześnie zdając sobie sprawę, że za piękna fasadą czai się wiele kaprysów i trudności oraz pokrętna osobowość, która lubi chadzać własnymi ścieżkami.
Piękny drań
Nazywano go człowiekiem genialnym, szczodrym, szalonym, aroganckim, egocentrycznym, szatańskim i nieopanowanym. Fundament pod ciężki charakter położyło skomplikowane dzieciństwo spędzone w Nebrasce i kilku innych stanach, po których tułała się jego rodzina. Ojciec Brando był „dzikim, silnym mężczyzną, który lubił pić i bić się”. Matka, również niewylewająca za kołnierz, pracowała jako aktorka-amatorka.. W związku z alkoholowymi problemami rodziców w dzieciństwie mały Marlon często spędzał czas sam, pozbawiony na pastwę losu.
fot. AFP
To wychowało go na buntownika. Pierwsza szkoła, do której uczęszczał, relegowała go ze swoich murów, tuż po tym jak Marlon przejechał motocyklem jej korytarzami. Wtedy rodzice uznali, że oddadzą go do zakonu. Jednak Brando przekonał ich, że nie jest to najlepszy pomysł, zawłaszcza, że poczuł w sobie nowe powołanie – chciał zostać muzykiem. Rodzice zgodzili się dać rozbestwionemu nastolatkowi jeszcze jedną szansę.
Niestety, żadna kapela nie chciała przyjąć młodego muzyka w swoje szeregi. Marlon musiał dorabiać pracując w mniej prestiżowych zawodach. Był m.in. roznosicielem gazet, sprzedawcą, członkiem ekipy budowlanej i boyem hotelowym. Każdą z tych prac rzucał zresztą po kilku dniach, marząc o zaczepieniu się w świecie filmu. Namówił więc swoje dwie starsze siostry, aby razem z nim przeprowadziły się do Nowego Jorku.
"Dziki", fot. mat. dystrybutora
Tam spotkał go taki sam los, jak większość początkujących aktorów. Pomieszkiwał kątem w obskurnych norach i całe dnie spędzał w długich kolejkach na castingi. Na jedno z przesłuchań przyszedł trochę za wcześnie. Zobaczył pustą salę i uznał, że ma jeszcze dużo czasu. Położył się wiec pod stołem na korytarzu i zasnął. Takiego, śpiącego w wygniecionym podkoszulku, znalazł reżyser Elia Kazan. Zafascynowany postanowił obsadzić młodzieńca o pięknej twarzy i, jak się wkrótce okazało, ciężkim charakterze w roli Stanleya Kowalskiego. Tak zaczęły się problemy. Problemy całego filmowego świata z artystą, który lada chwila miał zostać największym aktorem wszech czasów.
Uzależnienie od lodów
Kilka lat po nakręceniu „Tramwaju zwanego pożądaniem” Brando przyznał, że na planie szalał za partnerującą mu Vivien Leigh i ledwo oparł się jej czarowi. „Nie zaciągnąłem jej do łóżka chyba tylko dlatego, że ona poznała mnie ze swoim mężem, *Laurence’em Oliverem. Uznałem, że to strasznie miły facet i nie chciałem mu zabierać żony”.* Był to prawdopodobnie jeden z nielicznych gestów łaski w karierze łóżkowej Brando, słynącego z wielkiego seksualnego apetytu. Przez całe swoje, trwające 80 lat życie Marlon wiązał się z różnymi kobietami, od aktorek po gosposie. Miał cztery żony, dziewięcioro dzieci, których był biologicznym ojcem, oraz jeszcze trójkę, którą adoptował. Jego miłosna saga zakończyła się w sądzie dwa lata przed śmiercią, kiedy jedna z kochanek pozwała go, żądając odszkodowania wysokości 100 milionów dolarów. Twierdziła, że należą się jej w ramach rekompensaty za
trwający 14 lat romans, w wyniku którego na świat przyszła trójka ich dzieci.
fot. AFP
Do legendy przeszła historia, w której splotły się idealnie dwie słabości Brando: kobiety i jedzenie. Otóż jedna z młodych kochanek zażądała od niego, aby wreszcie schudł. Były lata 80., Marlon był już w słusznym wieku, w dodatku lubił folgować sobie w kuchni. Kilkanaście razy próbował różnych diet, jednak zawsze brakowało mu samozaparcia. Tym razem dla miłości postanowił wytrwać w postanowieniu. Pomóc miała mu w tym kłódka założona na lodówkę. Pewnego ranka kochanka znalazła brutalnie zniszczone zabezpieczenie, otwartą lodówkę, a wewnątrz jedynie smutny kawałek sera ze śladem odciśniętych zębów.
Marlon dostał drugą szansę. Jednak tę również szybko zaprzepaścił, gdy towarzyszka przyłapała jego przyjaciela przerzucającego po kryjomu torby z hamburgerami przez ogrodzenie ich luksusowej willi. Romans ostatecznie zakończył się, jednak związek Marlona z niezdrową żywnością trwał do samego końca. I był prawdopodobnie najdłuższym, jaki aktorowi udało się zbudować.
W Hollywood krążyło wiele legend dotyczących nawyków żywieniowych gwiazdora.I pewnie nikomu by to nie przeszkadzało, gdyby nie fakt, że skłonność do pochłaniania wszystkiego, co Marlon napotykał na swojej drodze, zasadniczo komplikowała pracę na planie, a nawet ją paraliżowała. Od kiedy bowiem gwiazdor zaczął odnosić sukcesy na początku lat 50., rozkochał się w śmieciowym jedzeniu. Podstawą jego diety była odgrzewana chińszczyzna i masło orzechowe wyjadane prosto ze słoika. Z biegiem czasu do menu aktora dołączyły bułeczki cynamonowe maczane w mleku. Na obiad jadał płatki kukurydziane, kiełbaski, jajka, banany, duże ilości naleśników maczanych w syropie klonowym. Nieodzownym elementem dnia były również minimum cztery kawałki ciasta czekoladowego.
"Czas Apokalipsy", fot. mat. dystrybutora
Marlon przechodził na dietę zazwyczaj na kilka miesięcy przed wcieleniem się w nową rolą. Nalegali na to producenci, dobrze wiedząc, że tyjący aktor to same problemy. Ekipa "One Eyed Jacks" na początku zdjęć dała mu w prezencie pasek do spodni z dopiskiem: ”Mamy nadzieję, że się zmieścisz”. Kostiumograf „Buntu na Bounty” opowiadał, że aktor rozwalił na planie aż 52 pary spodni – wszystkie pękały, gdy Brando próbował usiąść.. Z kolei podczas zdjęć do "Appaloosy" aktor mógł pracować jedynie przez pierwszą połową dnia, ponieważ na obiad zjadał tak dużo, że nie mieścił się już w kostium… Mówiło się, że aktor miał w zwyczaju uciekać z planu i po kryjomu objadać się lodami. Z kolei jego partnerki mogły potwierdzić, że Marlon wielokrotnie wymykał się w środku nocy z domu, aby obżerać się hot-dogami. Jednym z jego ulubionych miejsc był otwarty całą dobę bar Pink’s
Hot Dog. Aktor najczęściej zjawiał się tam między trzecią a czwartą w nocy i kupował tuzin przekąsek. Zwiędły wojownik
Żywieniowe problemy aktora bodaj najbardziej wdały się we znaki Francisowi Fordowi Coppoli na planie "Czasu Apokalipsy". Reżyser wymarzył sobie w roli Kurtza aktora wręcz zagłodzonego, bo tak widział tę postać:* jako wojownika zniszczonego przez chorobę i ideologię.* Tymczasem na Filipiny przyleciał zmagający się z nadwagą Brando, w dodatku zupełnie nieprzygotowany do roli. Nie tylko nie przeczytał książki, na podstawie której powstał film, ale również nie tknął scenariusza. Wściekły Coppola usiadł i cierpliwie czytał mu tekst, znosząc przy okazji mnóstwo uwag aktora, nanoszącego poprawki niemal w każdej wypowiadanej przez swojego bohatera kwestii. Koniec końców twórcy byli zmuszeni filmować go siedzącego w ciemnościach, aby zatuszować jego słuszne gabaryty.
"Czas Apokalipsy", fot. AFP
Mimo swojej niedyspozycji, gdy Marlon pojawił się na planie, budził respekt. Martin Sheen, wspominał, że granie z nim w „Czasie Apokalipsy” było niezwykłym doświadczeniem. Gdy gwiazdor przybył na plan, przedstawił się każdemu członkowi ekipy z osobna i każdego chciał znać z imienia. Był bardzo pochłonięty opowieściami o życiu wszystkich dookoła, zadawał dużo pytań. Najmniej zainteresowany był jednak graniem, co doprowadzało Coppolę do szaleństwa. Zresztą nie tylko jego. Podobne odczucia miał np. Bernardo Bertolucci, który kręcił z nim „Ostatnie tango w Paryżu”. Reżyser od początku postanowił nic mu nie narzucać. Jego metodę pracy aktor uznał za niedorzeczną: „Prawdę powiedziawszy, nie wiem o czym miał być ten film. Ja całą swoją rolę praktycznie zaimprowizowałem”.
Przewaga Bertolucciego polegała jednak na tym, że Brando nigdy nie domagał się od niego dodatkowych pieniędzy, tak jak od Coppoli. Marlon uważał bowiem, że reżyser winny jest mu obiecane procenty od wpływów filmu. Podobne roszczenia stawiał producentom "Supermana" i chętnie wytaczał w takich sytuacjach procesy. W ostatnich wywiadach nazwał przemysł filmowy „bandą kłamców”, choć sam na swoje stawki nigdy nie mógł narzekać. Był pierwszym aktorem, który za rolę dostał milion dolarów, a w każdym filmie był praktycznie najlepiej wynagradzanym nazwiskiem. Za epizod w „Supermanie” zarobił więcej niż grający tytułową rolę Christopher Reeve.
fot. AFP
Brando wiedział, że w świecie filmu kojarzy się z aktorstwem wysokiej próby i za występy może oczekiwać bajońskich sum. Potrafił też skrupulatnie budować swoją legendę. Rzadko kiedy udzielał wywiadów, praktycznie nie rozdawał autografów. Stąd też wiele czeków, które aktor wystawił nie zostało nigdy spieniężonych – podpis artysty był często więcej wart niż wypisane na nich sumy. Ignorował również nagrody, najbardziej Oscary. Tego, którego odebrał, używał jako podpórki do drzwi. Resztę statuetek ostentacyjnie odrzucił z przyczyn ideologicznych.
Im był popularniejszych, tym jego życie obfitowało w coraz więcej osobistych tragedii i dramatów. Jeden z jego synów trafił do więzienia za zabicie chłopaka swojej siostry. Jedna z córek aktora popełniła samobójstwo w wieku 25 lat. Sam Brando zawsze powtarzał, że gdyby nie mógł kanalizować swoich emocji na ekranie, z pewnością prędzej czy później stałby się zabójcą i trafiłby za kratki. Z drugiej jednak strony dodawał, że aktorstwo to kompletnie niepotrzebny zawód, który ma jakieś znaczenie tylko wtedy, jeśli odnosi się w nim sukcesy. Inaczej przynosi jedynie cierpienie.
Urszula Lipińska