Trwa ładowanie...

Wielki sukces Polaków. Szumowska zastąpi wielkich mistrzów kina

Wielki sukces Polaków. Szumowska zastąpi wielkich mistrzów kinaŹródło: East News
disvic7
disvic7
Polacy wyjeżdżają z Berlina z bagażem nagród. Tegoroczna, 65. edycja Berlinale zapisze się w historii naszej kinematografii jako wielki sukces. Małgorzata Szumowska ze Srebrnym Niedźwiedziem za reżyserię filmu „Body/Ciało”, „Performer” Łuaksza Rondudy i Macieja Sobieszczańskiego z Think: Film Award, a polsko-rosyjsko-ukraińska koprodukcja „Pod elektrycznymi chmurami” Alekseya Germana Jr. ze specjalną nagrodą Srebrnego Niedźwiedzia za wkład artystyczny to wyniki o tyle satysfakcjonujące, co zasłużone. Polskie kino pokazało siłę, która była wyjątkowo widoczna i doceniana na słabym artystycznie festiwalu.

Kino w kryzysie

Podczas festiwalu Berlinale w stolicy Niemiec usłyszałem dowcipny dialog. Rozmawia dwóch dziennikarzy filmowych, jeden z Włoch, drugi z Argentyny. Pierwszy: U nas w redakcji za złe zachowanie naczelny za karę każe nam relacjonować konkurs główny na Berlinale. Drugi: U nas w redakcji za złe zachowanie naczelna każe nam relacjonować Berlinale. Niestety, ta zabawna wymiana zdań z roku na rok wydaje się być coraz bardziej prawdziwa.

Zwiastun "Body/Ciało"

Festiwale filmowe rosną jak grzyby po deszczu. Każde miasto chce mieć swoją liczącą się imprezę, na której zaprezentuje filmowe unikaty albo oczekiwane nowości, tudzież ugości utytułowanych twórców. A przecież, chociaż powstająca w ciągu roku ilość filmów na świecie jest ogromna, nie ma wśród nich tylu o wysokiej jakości, by obdzielić nawet trzy najważniejsze imprezy, czyli Berlin, Cannes i Wenecja. Ta ostatnia staje się z roku na rok festiwalem coraz bardziej prowincjonalnym, przestającym się liczyć wśród programerów, dziennikarzy i filmoznawców. Berlin z roku na rok idzie w jej ślady, czego dowodem edycja A.D. 2015. Chociaż moi koledzy po fachu dość zgodnie powtarzają, że tegoroczne Berlinale i tak wykazało się wyższym poziomem niż rok czy dwa lata temu, satysfakcjonujące filmy można zliczyć na palcach jednej ręki.

Szumowska opowiada o swoim filmie

Oczywiście, można się kłócić, czy jakość imprezy wypada oceniać na podstawie ledwie trzydziestu kilku filmów (tyle udało się obejrzeć w ciągu dziesięciu dni niżej podpisanemu) z pokazywanych tu kilkuset. Jeśli wziąć pod uwagę fakt, że większość z tych obrazów pochodzi z sekcji konkursowej i panoramy, a więc tych najbardziej reprezentatywnych, to wątpliwości szybko przeminą.

disvic7

Z mizerii Berlinale muszą zdawać sobie sprawę zasiadający w gremium jurorskim aktorzy i reżyserzy. Przewodniczącym tegorocznego jury był Darren Aronofsky, a jedną z jurorek Francuska Audrey Tautou. Pierwszy zapewniał, że dla niego każdy dzień festiwalu będzie świętem kina, druga, że nie zamierza czytać recenzji pokazywanych tu filmów. Słuchając podobnych wypowiedzi, naprawdę trudno mi powstrzymać irytację. Czy naprawdę nawet reżyser tej klasy, co Aronofsky i aktorka tej rangi, co Tautou, muszą na oczach świata uprawiać propagandę, według której Berlinale to czas celebrowania wysmakowanego kina, a wieszający na imprezie psy dziennikarze to jedynie wiecznie niezadowoleni malkontenci?

Zafałszowany obraz Berlinale

Zresztą z tym wieszaniem psów też różnie bywa. Czytając korespondencje kolegów po fachu z różnych krajów, najczęściej natrafiam na ich relacje skupione na tych filmach, które warto było odnotować, podpisanych przez nieliczną reprezentację twórców, których dzieła stanowiły miłe urozmaicenie w niekończącym się strumieniu nudy, banału bądź pretensjonalności. W świat idzie więc zafałszowany komunikat: na Berlinale dzieje się dużo dobrego, przetykanego jedynie pojedynczymi wpadkami. Tymczasem jest dokładnie na odwrót.

Dlatego właśnie przyznawane tu nagrody budzą mało emocji. Podniecamy się, kiedy w konkursie biorą udział produkcje z kraju, z którego pochodzimy (w tym roku emocjonować się mogli więc też Polacy których w konkursie reprezentowała nadwiślańska ulubienica Berlinale, Małgorzata Szumowska), bo wiadomo – to miło, kiedy docenia się rodzimych twórców na tak wiekowych (Berlinale mija już 65. rok) imprezach. Jednak w szerszej mierze to, komu przypadnie nagroda, nie wywołuje należytego podekscytowania. Jeśli bowiem w konkursie mamy cztery dobre filmy, reprezentujące w miarę zbliżony poziom, i tak przecież wiadomo, że to właśnie one podzielą się nagrodami. Pytanie tylko, która komu przypadnie.

Tak właśnie było w** tym roku, kiedy z konkursowych filmów w pamięci zapadały jedynie dzieła Andrew Haigha, Jafara Panahiego, Małgorzaty Szumowskiej i Pablo Lorraina. To podpisane przez nich obrazy najczęściej wymieniano jako kandydatów do nagród. O tegorocznym werdykcie można więc powiedzieć: wszystko zgodnie z oczekiwaniami. Ale 65. edycja imprezy znów będzie kolejną, która **zapisze się w historii jako polityczna i zaangażowana, traktująca Złotego Niedźwiedzia jako międzynarodowy gest poparcia dla twórców, których twórczość jest albo ograniczona przez władze kraju, z którego pochodzą, albo jest gestem sprzeciwu wobec łamiącej podstawowe prawa ojczyzny.

disvic7

Polityczne vs. artystyczne

Chociaż nagrody wręczono ledwie kilkadziesiąt godzin temu w Internecie już roi się od podobnych opinii. Grand Prix festiwalu powędrowało bowiem na ręce Jafara Panahiego (choć niedosłownie, bo objęty aresztem domowym reżyser nie może opuszczać rodzimego Iranu) za film „Taxi”. To przepiękny obraz współczesnego Teheranu z jego mieszkańcami, zbuntowanymi wobec otaczających ich rzeczywistości, niepokornymi w wyrażaniu zakazanych myśli. Panahi tym małym filmem dotyka prawdy, od której uciekają zachodnie media, starające się napiętnować Iran jako kraj totalitarny, stworzyć negatywną na jego temat narrację. Ale Panahi idzie też pod prąd komunikatom wysyłanym przez władze Iranu, według których Iran to niebo na ziemi, odgrodzone od świata na życzenie żyjących w nim obywateli. Budzi podziw wielka odwaga twórcy, który kolejny swój film nakręcił nielegalnie, nie bojąc się ryzykować ewentualnych konsekwencji. Ilu artystów dziś stoi przed podobnymi
dylematami i wyborami, co utytułowany już Pers? „Taxi” to drugi w historii irańskiej kinematografii film, który w Berlinie nagrodzono główną nagrodą. Wcześniejszy to „Rozstanie” Asghara Farhadiego, który dostał Złotego Niedźwiedzia w 2011 roku. Oba filmy wyróżnia artystyczna klasa, jakość, której reżyserom pozazdrościć mogą twórcy z innych krajów świata. Mistrzowie kina (Wim Wenders, Werner Herzog czy Terrence Malick) pokazujący na 65. edycji Berlinale swoje filmy, poczują się cokolwiek zakłopotani, konfrontując się z „Taxi”. Film Panahiego jest bowiem przede wszystkim przemyślanym i spełnionym artefaktem. Nie ma znaczenia, że powstał w Iranie. Tak samo zasługiwałby na nagrodę, gdyby jego krajem produkcji były Węgry, Rumunia, USA czy Polska.

Polacy mają powód do dumy

Jeśli o tę ostatnią chodzi, to mamy powody do domu. Niemal wszystkie filmy, do których nasi rodacy przyłożyli rękę, wyjechały z Berlina z nagrodą. Największy triumf osiągnęła Małgorzata Szumowska, która w tym roku zdobyła Srebrnego Niedźwiedzia za reżyserię (ex aequo z Radu Jude – Rumuna doceniono za czarno-biały western „Aferim!”). Jej „Body/Ciało” cieszyło się pozytywną recepcją krytyków i jurorów. Szumowska nakręciła najbardziej zdyscyplinowany film w swojej karierze, zanurzony w polskiej rzeczywistości, a jednocześnie wyjątkowo nie-polski. Szukając odpowiedzi na pytanie, co dla dzisiejszego człowieka, racjonalnego, pełnego niewiary, znaczy metafizyka, dotknęła uniwersalnego problemu. Nie ulega wątpliwości, że przyznana nagroda awansuje Szumowską do grona twórców światowych, ale nie w tym upatrywałbym największego sukcesu. Łatwo przecież obniżyć rangę nagrody, pamiętając o tym, jak niski poziom reprezentował tegoroczny konkurs. Ważne jest co innego – recenzje, jakie po jej seansie pojawiły się w
międzynarodowej prasie. A te nie szczędziły ciepłych słów. Reżyserka „W imię” została określona, między innymi, następczynią Kieślowskiego. Wręczający jej nagrodę juror Matthew Weiner, powiedział, że jej film zawiera głęboką psychologiczną prawdę i jest próbą zmierzenia się z ludźmi i światem. „Body/Ciało” już sprzedano do kilkunastu krajów świata, a nowe propozycje ponoć wciąż nadchodzą. Sukces filmu na pewno zostanie przekuty w naszym kraju na strategię marketingową przy okazji premiery (ta w Polsce 13 marca), ale tym razem nie musimy się jej obawiać. Szumowska zrobiła dobry, konsekwentny film, świetnie poprowadziła aktorów – Janusza Gajosa i Maję Ostaszewską i umiejętnie dobrała środki wyrazu. Nie ulega wątpliwości – to w pełni zasłużona nagroda.

Małgośka Szumowska i Andrzej Chyra w Berlinie (fot. AFP)

disvic7

Każdemu według jego zasług

Zresztą zostało już powiedziane, że tegoroczny werdykt jest wyjątkowo zasadny. Wygrały po prostu te filmy, które były najlepsze. Także w kategoriach aktorskich nagrody dla 69-letniej Charlotte Rampling i 77-letniego Toma Courtenaya (polscy widzowie pamiętają go z roli Bronisława Malinowskiego w serialu „Kroniki młodego Indiany Jonesa”) za role w filmie Andrew Haigha „45 Years” nie budzą żadnej wątpliwości. Angielscy aktorzy pokazują klasę, z jaką rzadko przychodzi nam obcować w kinie. Ich kreacje oparte są pojedynczych gestach, tembrze głosu, grymasach twarzy. To właśnie w ten sposób ich bohaterowie pokazują emocje. Kiedy w końcowej partii filmu Charlotte Rampling powtarza swoją kwestię z początku filmu, wiemy, że jej bohaterka myśli już coś zupełnie innego. Zdradzają ją inaczej drgające mięśnie mimiczne i bardziej napięta żyłka.

Charlotte Rampling i Tom Courtenay (fot. EastNews)

disvic7

Wróćmy jednak do dzieł Polaków. W sekcji Forum Expand pojawiają się filmy z pogranicza kina i innych sztuk. To tu zakwalifikowany został „Performer” Macieja Sobieszczańskiego i Łukasza Rondudy, który z Berlina wyjechał z Think: Film Award. Opowiadający o Oskarze Dawickim, jednym z najciekawszych współczesnych performerów, obraz skomentował sytuację artysty we współczesnej Polsce, w której sztuka musi mierzyć się z kwestiami instytucjonalizacji, ograniczającej wolność i kreatywność. Film zdobył ciepłe głosy zagranicznych artystów, którzy utożsamili się z sytuacją Dawickiego. Na spotkaniach po seansach twórcy często byli nakłaniani do nakręcenia kontynuacji, w której głos zabrałaby kobieta-artystka. Ta perspektywa została bowiem w „Performerze” pominięta.

Polska, Ukraina i Rosja pogodzone ponad podziałami

Także koprodukcja „Pod elektrycznym niebem” została wyróżniona nagrodą – Srebrnym Niedźwiedziem za wkład artystyczny. Koprodukowany przez Polskę, Ukrainę i Rosję obraz Alekseya Germana Jr. przypomina porozumienie ponad podziałami. W czasie, kiedy sytuacja polityczna uniemożliwia zacieśnianie więzów pomiędzy tymi krajami, kino znów idzie po prąd, oferując intelektualne wyzwanie widzom, na które złożyła się prace Rosjan, Ukraińców i Polaków. Ekipę tych ostatnich wsparł między innymi Piotr Gąsowski, pół Polak, a w ćwierci Ukrainiec i Rosjanin.

Nie ulega więc wątpliwości, że 65. edycja Berlinale zostanie przez Polaków zapamiętana na długo. Możemy mówić o sukcesie, ale najważniejsze, że to sukces zasłużony. I tego warto się trzymać. Polskie kino udowodniło, że potrafi nie tylko umiejętnie opowiadać historie, ale też, że potrafi robić to tak, aby być zrozumiałym także dla widzów spoza nadwiślańskiego kraju.

Wymiana pokoleń

Małgorzata Szumowska za kilkanaście dni skończy 42 lata, Łukasz Ronduda i Maciej Sobieszczański są młodsi, Alexyemu Germanowi w tym roku stuknie 38. wiosna, Andrew Haigh właśnie dobiega czterdziestki. Jeśli więc coś tegoroczne Berlinale powiedziało nam o kondycji filmu dziś, to że następuje wymiana pokoleń. Starzy mistrzowie, którzy na berliński festiwal mają wstęp awansem, odklejają się od rzeczywistości. Werner Herzog, Wim Wenders czy Terrence Malick, żyjący w swoich willach, otoczeni estymą, niemal kultem, nienatrafiający na problemy przy tworzeniu kolejnych filmów, błądzą w swoich poszukiwaniach artystycznego wyrazu. Porzucają tu i teraz na rzecz intelektualnych wycieczek w rejony bliżej przez widza nierozpoznane i niezrozumiałe. Natomiast ci twórcy, którzy wciąż muszą walczyć, wykazać się pazurem, siłą
przebicia więcej mówią o świecie jednym filmem niż przywołani mistrzowie swoimi obrazami razem wziętymi.* Czy czeka nas więc w kinematografii przełom?* Jedynie pod warunkiem, że tegoroczni laureaci przyswoją sobie lekcję, jaka płynie z efektów pracy ich starszych kolegów po fachu. W przeciwnym razie historia na pewno się powtórzy. Przecież lubi.

Artur Zaborski, Berlin

disvic7
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
disvic7