34. edycja Koszalińskiego Festiwalu Debiutów Filmowych "Młodzi i Film" [RELACJA]

Obraz
Źródło zdjęć: © East news

Tegoroczna 34. edycja Koszalińskiego Festiwalu Debiutów Filmowych „Młodzi i Film” udowodniła, że polscy twórcy coraz lepiej radzą sobie w kwestiach technicznych. Mamy wrażliwych operatorów, zdolnych scenografów, oryginalnych kostiumologów, świadomych montażystów i sprawnych dźwiękowców. W kwestiach technicznych nie ma się czego w polskich filmach uczepić. Największym problemem wciąż są scenariusze i sposoby opowiadania zapisanych w nich historii przez reżyserów.

Eksperymenty górą.
Zwycięzcą tegorocznej edycji festiwalu okazał się film Grzegorza Jankowskiego „Polskie gówno”. Obraz bezkompromisowy i szyderczy w stosunku do branży show-biznesu w Polsce. Jankowski portretuje w nim zespół rockowy, który musi stawić czoła polskim realiom, obśmiewając je przy tym. Chociaż film łączy w sobie cechy komedii i musicalu, jego wydźwięk jest cokolwiek dołujący. Twórcy, z Tymonem Tymańskim na czele, pozują, że droga do kariery w Polsce wiedzie przez układy, utratę niezależności, zawiść i zachcianki decydentów. Film nagrodzono także za muzykę.

Z nagrodą za reżyserię wyjechał z Koszalina „Między nami dobrze jest” Grzegorza Jarzyny. Film, będący w zasadzie ekranizacją teatralnego spektaklu opartego na tekście Doroty Masłowskiej, w podobny sposób do „Polskiego gówna” mierzy się z tematem Polski i polskości. Chociaż obraz miał już swoją kinową premierę, w Koszalinie publiczność jak mantrę powtarzała wygłaszane w nim kwestie, głównie tę, że „Polska jest w Polsce”. Jarzyna czuje styl Masłowskiej, bezbłędnie obdziela jej dialogami grających w jego eksperymencie aktorów (m.in. Adama Woronowicza, który na festiwalu dostał nagrodę za najlepszą rolę męską), tworząc ironiczną, ale niepozbawioną goryczy opowieść o polskich pretensjach i kompleksach. Nie jest to jednak – posługując się modnym ostatnio termin – film antypolski. Wręcz przeciwnie – to prześmiewcza, ale jednocześnie zwracająca uwagę na ważkie kwestie krytyka, z której pobrzmiewa sympatia do naszych krajan i kraju.

Oglądając się na Zachód
Mniej udały się inne filmowe eksperymenty, jak „nowohorozyntowane” „Wołanie” Marcina Dudziaka czy utrzymane w duchu filmów Jima Jarmuscha i Akiego Kaurismäkiego „Arizona w mojej głowie” Matthiasa Husera. Pierwszy przypomina film Piotra Dumały „Las”. To poetycka opowieść o wakacyjnej wędrówce przez knieję ojca i syna. Akcja filmu niemal pozbawionego dialogów toczy się niespiesznie, co pozwala reżyserowi zbudować przejmujący klimat. Napięcie rośnie z każdą minutą, nie znajdując ujścia. Twórca zderza ze sobą dwie postawy: chłopca, którego niepokojem napawa otaczająca go przyroda, i mężczyzny, który niepokoi się jedynie o swoje dziecko. Reżyser z powodzeniem wciąga w tę opowieść widza, ale nie udaje mu się go w niej zatrzymać. Zbyt wcześnie rozładowane napięcie powoduje, że zupełnie tracimy zainteresowanie ostatnim aktem, co jest niedopuszczalne w filmach o „nic nie dzianiu się”, jak zwykło się potocznie mówić o obrazach Béli Tarra czy Carlosa Reygadasa. Mimo wszystko, obecność „Wołania” w koszalińskim konkursie
cieszy. To autorski głos, niezależny, nie oglądający się na producentów ani na widza. Świetnie sfotografowany przez Tomasza Woźniczka (operator Tomasza Jurkiewicza i Kuby Czekaja) stanowi nie całkiem udany, ale oryginalny głos wśród nowego kina polskiego.

Gorzej z „Arizoną w mojej głowie” Szwajcara Matthiasa Husera, którą można by umieścić gdzieś daleko za „Inaczej niż w raju” Jima Jarmuscha i „Człowiekiem z Hawru” Akiego Kaurismäkiego. Wprowadzenie do filmowego uniwersum, jak i zawiązanie akcji, jest całkiem intrygujące. Leonard grany przez Krzysztofa Kiersznowskiego, o którym wreszcie przypomniało sobie polskie kino, dostaje zlecenie rozmontowania budek telefonicznych w świecie przypominającym Dziki Zachód. Pomaga mu kierowca Ben (Eryk Lubos, który w kronice festiwalowej autoironicznie stwierdził, że jego bohater jak zwykle wychodzi z więzienia). Leonard nie prowadzi samochodu, bo – jak sam mówi – kiedyś pił. Historia tej dwójki to jednej z strony próba odkupienia za grzechy, z drugiej – utrzymana w surrealistycznym tonie opowieść o polskiej transformacji. Okolice zaludniają zachodnie twory, kiczowate markety i beznadziejne reklamy. Szkoda, że „Arizona w mojej głowie” nie jest wyraźniejsza, że nie komentuje tej znajomej rzeczywistości trafniej, odważniej.
Film snuje się leniwie, stojąc w rozkroku między przywołanymi inspiracjami a autorską wizją. Jest w tym filmie kilka świetnych scen, z czego jedna mogłaby z powodzeniem funkcjonować jako znakomity krótki metraż. Chodzi o tę, w której Kiersznowski tańczy do psychodelicznej piosenki Jefferson Airplane „White Rabbits”. To druga w tym roku najwybitniejsza scena tańca w polskim kinie. Wyprzedza ją jedynie ta z „Body / Ciało” Małgorzaty Szumowskiej, w której Ewa Dałkowska zatracała się przy piosence „Śmierć w bikini” Republiki. Film Hausera to jedyny w konkursie głównym obraz wyreżyserowany nie przez Polaka. Również tylko jeden film podpisała kobieta (nieudane „Piąte: Nie odchodź” Katarzyny Jungowskiej).

Wielkie powroty zapomnianych aktorów
Powrót doświadczonych aktorów na wielkie ekrany to radosna i znamienna cecha w nowym polskim kinie. Obok Kiersznowskiego pokazali się także Maja Komorowska i Beata Tyszkiewicz („Sprawiedliwy” Michała Szczerbica), Zbigniew Malanowicz („Ojciec” Artura Urbańskiego) czy wreszcie uhonorowana nagrodą za najlepszą rolę kobiecą Małgorzata Zajączkowska w odkryciu tegorocznego festiwalu – „Nocy Walpurgi” Marcina Bortkiewicza (nagrodzonym także za scenariusz dla Bortkiewicza i Magdaleny Gauer i nagrodą dziennikarzy). W tytułową noc duchów spotykają się dziennikarz (Philippe Tłokiński) i operowa diwa (Zajączkowska). Od początku rozgrywa się między nimi dziwna gra – niby uwodzenia, niby fascynacji, niby chęci wzajemnego zwalczenia się, ukarania siebie nawzajem, udowodnienia, kto stoi wyżej w hierarchii, kogo stać na więcej. Czuć tu wyraźny wpływ Romana Polańskiego, ale też operowy rozmach rodem z filmów Luchino Viscontiego. Bortkiewicz ma ucho do dialogów, rozmyślnie prowadzi swoich aktorów, wspaniale operuje kadrem, a
dźwięk w jego filmie (za który odpowiadali studenci!) powinien wyznaczać standardy w polskim kinie (choć w tej kategorii jury nagrodziło Marię Chilarecką i Michała Bagińskiego za „Ojca”). Szkoda że młody twórca zagalopował się nieco w końcówce, oferując przewidywalne i niepotrzebne rozwiązanie fabularne, zmieniające optykę w relacji bohaterów. Mimo to, właśnie jego film okazał się zjawiskiem koszalińskiej imprezy.

Wielkie rozczarowania
Niestety, Młodzi i Film obfitował także w wielkie rozczarowania. Jak „Sprawiedliwy” Michała Szczerbica, rozciągnięty między „Złotopolskimi” a „Czasem honoru”. To populistyczna wizja holocaustu, jak z czytanki o dobrych Polakach, którzy ratowali Żydów i nie chcą za to medali. Postaci są w nim nieznośnie stereotypowe (na czele z Pajtkiem, bożym prostaczkiem jak z filmów Jana Jakuba Kolskiego, w którego wciela się Jacek Braciak), dialogi deklaratywne, a kompozycja scen żywcem wyjęta z telewizji. Najczęściej postaci stoją w bezruchu, kiedy wygłaszają swoje kwestie. Film staje się znośny jedynie w scenach z Katarzyną Dąbrowską, nagrodzoną za odkrycie aktorskie. Nie lepsze okazały się „Mur” Dariusza Glazera i „Ojciec” Artura Urbańskiego. W pierwszym reżyser pokazuje walkę klas według zużytej receptury: chłopak z nizin próbuje uzyskać klasową promocję, ale natrafia na nieczułą dziewczynę z burżuazji. Tytułowy mur, który ich dzieli, okazuje się niemożliwy do przebicia. Drugi z kolei pokazuje Warszawę jakby wyciętą z
gazet. Rodzina reżysera i aktorki, którym właśnie urodziło się dziecko, nie może zaznać spokoju. Dookoła nich zło sieją stręczyciele, narkomani, prostytutki i niezrównoważeni sąsiedzi, którzy lubią sobie postrzelać do przechodniów. Uniwersa w tych filmach wyglądają tak, jakby reżyserzy otworzyli w nich puszkę Pandory i napawali się widokiem atakujących bohaterów nieszczęść.

Polskie kino sponsoruje depresja
Pesymizm to zresztą znamienna cecha nowego polskiego kina. Nadwiślańskie debiuty wyglądają tak, jakby ich sponsorami byli producenci xanaksu i jego substytutów, tudzież towarzystwa psychoanalityków. Pośród jedenastu filmów w konkursie głównym komediami sensu stricto były jedynie „Disco Polo” Macieja Bochniaka (nagroda za zdjęcia dla Tomasza Naumiuka) i „Polskiego gówno” Grzegorza Jankowskiego. Przyznanie temu drugiemu najważniejszej nagrody daje pewne świadectwo naszych oczekiwań jako widzów. Nagroda dziennikarzy przyznana zaś „Nocy Walpurgi” łączącej dramat z komedią także się w te oczekiwania wpisuje. Mamy dość przyciężkawych dramatów mówiących o tym, jak jest źle. Chcemy komentarzy do rzeczywistości niepozbawionych humoru i optymistycznego albo chociaż wyważonego spojrzenia. Takiego polskiemu kinu zdecydowanie dziś brakuje. Niepokojące jest to, że także debiutanci (w przeróżnym wieku – od trzydziestolatków do siedemdziesięciolatków!) patrząc na świat, widzą jedynie zło, zniszczenie i nieszczęście. Nie
dorośliśmy do radości?

Wybrane dla Ciebie

Zagrał seryjnego mordercę. "Poszedłem na jego grób"
Zagrał seryjnego mordercę. "Poszedłem na jego grób"
Był nr 1 na świecie. Powraca jeden z najlepszych polskich seriali
Był nr 1 na świecie. Powraca jeden z najlepszych polskich seriali
Top Seriale. Ofensywa polskich produkcji i powrót ikony kina
Top Seriale. Ofensywa polskich produkcji i powrót ikony kina
13 mln widzów w ciągu 10 dni. Kinowy przebój bije rekordy oglądalności
13 mln widzów w ciągu 10 dni. Kinowy przebój bije rekordy oglądalności
"Do ostatniego tchu". Nieuleczalnie chory aktor zabrał głos
"Do ostatniego tchu". Nieuleczalnie chory aktor zabrał głos
To była katastrofa za 200 mln. "Próbowali sterować tym statkiem"
To była katastrofa za 200 mln. "Próbowali sterować tym statkiem"
Najlepszy film z aferą w tle. Mówiono o "szkodzie w pożytku publicznym"
Najlepszy film z aferą w tle. Mówiono o "szkodzie w pożytku publicznym"
Postapokaliptyczna produkcja wraca. "Realistyczny obraz katastrofy"
Postapokaliptyczna produkcja wraca. "Realistyczny obraz katastrofy"
Wielki przebój powraca. Film o autorce rewolucji seksualnej możesz zobaczyć w domu
Wielki przebój powraca. Film o autorce rewolucji seksualnej możesz zobaczyć w domu
Kariera Bartosza Bieleni kwitnie. Aktor zagrał w szwajcarskim filmie
Kariera Bartosza Bieleni kwitnie. Aktor zagrał w szwajcarskim filmie
Kompletna kompromitacja prawnika Trumpa. Film znowu będzie w tv
Kompletna kompromitacja prawnika Trumpa. Film znowu będzie w tv
Polacy oglądają na maksa. Zapomniane dzieło Christophera Nolana
Polacy oglądają na maksa. Zapomniane dzieło Christophera Nolana