„Kat shoguna” to idealny przykład zacierania się filmowego folkloru. Producentom filmu – Amerykanom! – tak bardzo spodobała się japońska seria samurajska „Samotny wilk i szczenię”, że postanowili sprzedać ją na rynku zachodnim. Wykupili więc prawa do oryginału, połączyli 12 minut części pierwszej i przeszło godzinę drugiej, do całości dograli angielski dubbing i wypuścili w Stanach jako własny produkt.
Ich wersja nie tylko stała się przebojem wypożyczalni wideo, ale też przyczyniła się do wychowania wielu dzisiejszych „popkulturystów”. Quentin Tarantino, rodzeństwo Wachowski czy członkowie Wu-Tang Clanu otwarcie przyznają się do znajomości „Kata…”, a w przeszłości chętnie cytowali go w swojej twórczości.
Dla ortodoksyjnych fanów kina samurajskiego „Kat…” będzie oczywiście świętokradztwem, bezduszną brutalizacją oryginału, która z jego specyfiką niewiele ma wspólnego. To prawda, wersja amerykańska jest czystą eksploatacją – szybszą, bardziej dynamiczną, nastawioną na jeszcze tańszy efekt niż oryginał. Całość przemontowano tak, jakby dramaturgię japońskiej serii wyznaczały li tylko precyzyjne cięcia samurajskiej katany – przeskoki narracyjne są tu równie frywolne, co strumienie sikającej zewsząd krwi.
Przez dystrybutora reklamowany jako pierwszy film z cyklu „kino bushido”, w rzeczywistości „Kat…” nie jest dla niego zbyt dobrym wstępem. To swoisty substytut - okaleczony, będący tandetnym wyobrażeniem na temat tego, jak kino samurajskie powinno wyglądać.
Skąd więc kultowy status „Kata…”? Paradoksalnie, bezczelnie rozkradając oryginał, Houston i spółka stworzyli zupełnie nową jakość – podkategorię filmowego śmiecia, który karmi się samym sobą. Dziś taki krwawy patchwork może już nie robić wrażenia, ale w latach 80. amerykańska wersja „Samotnego wilka…” przecierała szlaki, dając chętnym naśladowcom przyzwolenie na dowolne wykorzystanie taśmy filmowej.
Współczesna popkultura, ta spod znaku „Urodzonych morderców”, „Kill Billa” i „Maczety” nie mogłaby bez niego istnieć. Warto zobaczyć, jak to wszystko się zaczęło. A następnie sięgnąć po oryginał.
O wydaniu dvd
To pierwsza edycja dvd „Kata…” w naszym kraju, co zaskakujące o tyle, że pod koniec lat 80. cieszył się on sporą popularnością w rodzimych wypożyczalniach VHS (pod kuriozalnym, jak się okazuje, tytułem „Shogun morderca”). Niestety przez kolejne lata nikt nie wpadł na pomysł wydania filmu na dvd.
Jak się okazuje, ma to swoje plusy. Choćby takie, że film został w 2006 roku gruntownie odrestaurowany, dzięki czemu dziś możemy go obejrzeć w pełnej krasie, bez jakościowych ubytków. Ponadto parametry techniczne polskiego wydania „Kata…” są zadowalające i odpowiadają tym zachodnim – obraz w formacie 2.35:1, dźwięk dwukanałowy.
Gorzej, jeśli chodzi o dodatki. Oryginalne wydanie miało m.in. dwa ciekawe komentarze, tu zobaczymy tylko informacje tekstowe o filmie i jego historii oraz zwiastun. Na deser garść zapowiedzi z repertuaru dystrybutora.
Na plus należy odnotować nieprzeciętną szatę graficzną polskiego wydania.