Animator: Kobiecym okiem
W tym roku na Animatorze jednym z tematów przewodnich jest animacja tworzona przez kobiety. Najważniejszym punktem tej sekcji były pokazy poświęcone historii animacji kobiecej, których kuratorką była Hanna Margolis. Towarzyszyła im również specjalnie przygotowana na tę okazję konferencja naukowa. Jakby tego było mało, również inne wydarzenia festiwalu utwierdzały w przekonaniu, że kobietom miejsce w świecie animacji należy się nie tylko z racji parytetu.
Znakomitym pomysłem Hanny Margolis było rozpoczęcie pokazu animacji opowiadających o kobietach z ich punktu widzenia od prezentacji filmu ze wszech miar do reszty niepasującego. Filmem tym był dokument Piotra Szulkina „Życie codzienne”, opowiadający o trudach codziennego życia Polaków w połowie lat 70. Widzimy w nim, jak anonimowa para wstaje skoro świt, mężczyzna się goli, ubiera, a kobieta przygotowuje śniadanie. Najedzony mężczyzna wsiada następnie do tramwaju i jedzie do pracy, odbija kartę i wykonuje skomplikowane czynności w przemysłowej fabryce. W tym czasie zupełnie niknie nam z oczu kobieta, która pojawia się dopiero, gdy mężczyzna wraca do domu i trzeba mu zrobić obiad. Gdy ponownie najedzony mężczyzna relaksuje się czytając gazetę i oglądając telewizję, kobieta zmywa, pierze i sprząta. Najbardziej znamienna jest luka w planie dnia kobiety. Co ona wtedy robi? Plotkuje z sąsiadkami, leni się, odpoczywa? Raczej nie, tym bardziej w ustroju socjalistycznym, w którym każdy musiał być zatrudnionym.
Szulkin – co warte przypomnienia: mężczyzna – najwyraźniej stwierdził, że praca uniwersalnego Polaka jest ciekawsza i bardziej godna pokazania, niż praca uniwersalnej Polki. Warto również zauważyć, że jako normę przyjął, iż to kobieta zajmuje się wszelkimi czynnościami domowymi, gdy w tym czasie mężczyzna może udać się na zasłużony odpoczynek. „Życie codzienne” to znakomity przykład filmu, który pod płaszczykiem uniwersalizmu przemyca jednak męskie spojrzenie, wykluczające z dyskursu społecznego kobiece sprawy.
Zaprezentowane przez Margolis animacje stanowią odwrócenie ukazanej w dokumencie sytuacji – i nie chodzi wcale o to, by teraz mężczyznę wyrzucać poza narracyjny nawias. Dopiero dopuszczenie do świata sztuki kobiet pozwoliło uczynić ich sprawy społecznie widzialnymi. Dzięki temu okazało się, że kobiety posiadają własne fantazje i potrzeby seksualne, co znakomicie ukazały Suzanne Pitt w filmie „Asparagus” oraz Johanna Quinn w „Girls Night Out”, mają zajmującą pracę („Wywiad” duetu Caroline Leaf i Veronica Soul), a nieodpłatna harówka na rzecz utrzymania domu to zadanie na cały etat („Dokumanimo” Małgorzata Bosek). Animacje tworzone przez kobiety zmieniają perspektywę. Z ich punktu widzenia codzienne sprawy zaczynają mieć zupełnie inne znaczenie, kanony się rozpadają, zmienia się sposób postrzegania kobiet oraz otaczającej nas rzeczywistości, która filtrowana jest przez odmienną wrażliwość. Dopóki mężczyźni decydowali o tym, co ma być społecznie widzialne, świat był oczywisty – kobiety dbają o dom, a mężczyźni
o pieniądze, kobiety są przedmiotem seksualnego, męskiego spojrzenia, a mężczyzna czynnym podmiotem. Dziś taki porządek jest nie do utrzymania, nie tylko na gruncie reprezentacji na terenie sztuki. Również w życiu społecznym ta sytuacja się zmienia, do czego w dużej mierze przyczyniły się również artystki o zacięciu feministycznym.
Aktualnie na gruncie polskiej animacji działa więcej ciekawych i nowatorskich animatorek, niż animatorów. Tegoroczny konkurs filmów długometrażowych udowodnił, że w światowej kinematografii można zaobserwować podobny trend. Bezapelacyjnie najciekawszym filmem okazał się „Rocks in my pockets” w reżyserii jedynej reprezentantki kobiet w konkursie, Signe Baumane. Jej animacja to dzieło autobiograficzne, niezwykle intymne, wręcz terapeutyczne. Opowiada o kilku pokoleniach rodziny autorki, w których zawsze znajdowała się jedna „czarna owca” naznaczona chorobą psychiczną i skłonnościami samobójczymi – za każdym razem była to inteligentna i niezwykle uzdolniona kobieta. W najmłodszym pokoleniu ta rola przypadła właśnie Signe, która tym właśnie filmem próbowała zmierzyć się z własnymi demonami. Przyczyn swojego stanu poszukuje w genetyce, a źródeł w babci, kobiecie wykształconej, ale skazanej przez chorobliwie zazdrosnego i o wiele starszego męża na wegetację na odludziu i wychowywanie gromadki dzieci. Ta ambitna
kobieta została stłamszona przez męski świat, którego reprezentantem nie był tylko tyraniczny mąż, ale również żołnierze – kolejno zjawiający się Rosjanie, Niemcy i partyzanci, którzy nigdy nie przynieśli niczego dobrego. Siłą filmu Baumane jest również poczucie humoru, które ogrzewa tę przejmującą historię. Właśnie dzięki kobiecemu ciepłu i empatii ta niezwykle osobista opowieść jest w stanie nas przejąć – trafić również do naszej wrażliwości. „Rocks in my pockets” to nie tylko oskarżenie destruktywnego i tyranicznego męskiego świata, to przede wszystkim konstruktywne poszukiwanie rozwiązania. Tego autorka upatruje w międzyludzkim kontakcie, dalekim od konfrontacji i konfliktu.
Dopuszczenie kobiet do świata sztuki i spoglądanie na rzeczywistość z ich perspektywy w żaden sposób nie jest nastawione na konflikt ze spojrzeniem męskim. To jedynie akt dywersyfikacji punktów widzenia, uzupełnienie męskiego żeńskim. Jest również rozbiciem ułudy, że sztuka tworzona przez mężczyzn jest pozbawiona wartościującego nachylenia i może być nazwana uniwersalną.