"Avatar" Camerona - złudzenie głębi
Wraca moda na filmy trójwymiarowe. Czy najnowszy obraz Jamesa Camerona rzeczywiście na zawsze odmieni kinematografię?
Potrafimy czekać całą wieczność, żeby poznać przyszłość kina, a ona i tak przychodzi znienacka. Piątek 21 sierpnia został oficjalnie ogłoszony Dniem Avatara, choć może trafniejszym określeniem byłby Kwadrans Avatara. Tego dnia publiczność w setkach wypełnionych do ostatniego miejsca kin na całej planecie po raz pierwszy ujrzała 15-minutowy zwiastun nowego trójwymiarowego przeboju w reżyserii Jamesa Camerona. To dzień, który może na nowo zdefiniować, w jaki sposób Hollywood będzie opisywać świat. – Jesteśmy stworzeni, żeby widzieć trójwymiarowo – ogłosił niedawno Cameron. – Większość zwierząt ma dwoje oczu, a nie jedno. To nie może być przypadek. Jak przewidują eksperci, dzień ten na zawsze odmieni kino trójwymiarowe.
Nazywają to ,,złudzeniem głębi”, oszukiwaniem kory wzrokowej i rzeczywiście jest w tym trochę prawdy. Kręci się film z dwóch kamer ustawionych obok siebie, a podczas projekcji widz interpretuje te podwójne obrazy jako jeden obraz trójwymiarowy. Widzimy (lub wydaje się nam, że widzimy) pierwszy plan i tło, a także – i to robi największe wrażenie – na przykład wielkie pociski, które sprawiają wrażenie, jakby zaraz miały wyskoczyć z ekranu i wylądować na naszych kolanach. Ta właśnie sztuczka, równie stara jak sama sztuka filmowa, jest główną zaletą rynkową obrazu stereoskopowego lub inaczej kina trójwymiarowego. W przeszłości zyski z tej metody stwarzania iluzji okazały się dość iluzoryczne – ale tym razem, jak się nas zapewnia, ma być inaczej.
Coś w tym musi być, bo w tym roku byliśmy świadkami zaskakująco dużej liczby premier filmów trójwymiarowych, począwszy od „Koraliny i tajemniczych drzwi” po „Krwawe Walentynki 3D” i „Potwory kontra obcy”. Zrealizowany przez studio Pixar film „Odlot” był wyświetlany podczas otwarcia festiwalu filmowego w Cannes, a oglądała go cała plejada ważnych osobistości, oczywiście zaopatrzonych w obowiązkowe okulary polaryzacyjne. Wpływy kasowe są zachęcające (trójwymiarowa wersja „Potwory kontra obcy” zarobiła więcej niż wersja konwencjonalna, mimo że była wyświetlana w mniejszej liczbie kin). W całym Hollywood szefowie studiów głośno zastanawiają się nad wstrzymaniem prac nad konwencjonalnymi, dwuwymiarowymi filmami i skierowaniem wszystkich środków na pogoń za ,,iluzją głębi”.
Z bardziej prozaicznej strony zaletę kina trójwymiarowego stanowi to, że jest ono w znikomym stopniu podatne na pirackie kopiowanie, będące odwiecznym utrapieniem Hollywood. Nie da się skopiować trójwymiarowego filmu przez przemycenie kamery wideo do miejscowego multipleksu. Święty Graal kina
Czy "Avatar", mocno reklamowany przebój Camerona, który wejdzie na ekrany dopiero w grudniu, jest naprawdę rewolucyjnym obrazem, czy jedynie jarmarczną atrakcją, bezwstydną próbą przywłaszczenia sobie całej zasługi? Nieliczni szczęściarze, którzy mieli możliwość obejrzenia filmu, podsycają atmosferę sensacji. Reżyser Ridley Scott twierdzi, że film Camerona jest fenomenalny, producent filmowy Jon Favreau powiedział: To film przełomowy. Wyznacza przyszłość.
Louise Tutt z branżowego magazynu „Screen International” skłonna jest się z tym zgodzić: Z pewnością mamy do czynienia ze wzrostem i liczby filmów trójwymiarowych, i dochodów z tego sektora. Słupki rosną, sprawa nabiera rozpędu. Kino 3D jest już sprawdzoną koncepcją. Myślę, że „Avatar” to film, dzięki któremu cała ta dziedzina wzniesie się na nowy poziom.
James Cameron to przypuszczalnie jedna z niewielu osób, które mają kwalifikacje, by marzyć o pchnięciu tej dziedziny na nowe wyżyny. Po przerwaniu studiów zarabiał na życie jako kierowca ciężarówki, ale po obejrzeniu „Gwiezdnych wojen” rzucił tę robotę, by zatrudnić się jako konstruktor modeli u słynnego producenta filmów niskobudżetowych Rogera Cormana. Wielki oryginał i entuzjasta zaawansowanej techniki jest człowiekiem zafascynowanym techniczną stroną kinematografii. Zanim zabrał się do kręcenia swojego pierwszego filmu krótkometrażowego, rozebrał swoją kamerę 35 mm, aby dokładnie zrozumieć, jak działa. Później przyczynił się do pionierskiego wykorzystania generowanych komputerowo obrazów w nakręconym w 1991 roku filmie „Terminator”, który stał się klasyką kina akcji.
Jak niesie wieść, produkcja „Avatara” pochłonęła dotychczas gigantyczną kwotę 237 milionów dolarów, tylko nieznacznie mniej niż rekordowy „Spider Man 3”, który kosztował 258 mln dolarów. Akcja „Avatara” rozgrywa się na obcej, zielonej planecie o nazwie Pandora. Film przedstawia wojnę między rosłymi, niebieskoskórymi rdzennymi mieszkańcami planety a nacierającymi na nich ziemskimi hordami. Jest to pierwszy film fabularny nakręcony przez Camerona od czasu rekordowego „Titanica”, który wszedł na ekrany w 1997 roku i przyniósł 1,8 miliarda dolarów przychodu.
Cameron wymyślił koncepcję „Avatara” w połowie lat 90., ale wstrzymywał się z realizacją filmu, czekając, aż poziom techniki podniesie się na tyle, że realizacja jego wizji stanie się możliwa. Kiedy postęp okazał się zbyt wolny, Cameron postanowił sam włączyć się do prac. Wraz z operatorem filmowym Vincentem Pace'em stworzył i opatentował nowatorską technologię Fusion Camera System, która została użyta po raz pierwszy w 2003 roku przy kręceniu filmu dokumentalnego „Głosy z głębin 3D”, a potem była jeszcze przez nich udoskonalana. Dużą część „Avatara” Cameron nakręcił przy użyciu ,,kamery wirtualnej”, będącej przenośnym monitorem pozwalającym przemieszczać się w trójwymiarowym obrazie i zmieniać wytworzony przez nią komputerowo świat. Dzięki takim technikom, jak chwali się reżyser, kino staje się „najdoskonalszym medium umożliwiającym całkowite wtopienie się w obraz”.
Jeśli to prawda, to Cameron znalazł świętego Graala, którego bezskutecznie poszukiwały całe pokolenia filmowców, spełniając marzenie o kinie jako wszechogarniającym i przenikającym do głębi doświadczeniu. Pomyślmy tylko o tych wcześniejszych prymitywnych sztuczkach, które były z góry skazane na niepowodzenie, od Smell-O-Vision (oprócz obrazu widzów chciano raczyć także ostrymi zapachami) po ,,Tinglera” (fotele były pod napięciem i widzowie otrzymywali słabe kopnięcia prądem). Pomyślmy także o wcześniejszych, analogowych systemach kina trójwymiarowego, które popadły w zapomnienie po krótkim okresie popularności w latach 50. Po nakręceniu w 1954 roku filmu trójwymiarowego „M jak morderstwo” Alfred Hitchcock był rozczarowany. Stwierdził: Kino trójwymiarowe było cudownym zjawiskiem, trwającym dziewięć dni – do którego włączyłem się akurat dziewiątego dnia.
Czy obecne wcielenie tej koncepcji jest skazane na taki sam smutny los? Znawcy przedmiotu zapewniają, że nie. Obrazowanie komputerowe i upowszechnienie się projektorów cyfrowych pozwoliło na stworzenie filmów trójwymiarowych, które są płynne i atrakcyjne wizualnie. Ale istnieją także minusy – na przykład bilety na takie filmy są droższe. Wynika to po części z wyższych kosztów produkcji filmu 3D, ale także z wyższego kosztu projekcji. Ogromna większość kin na całym świecie nie posiada cyfrowych projektorów, a bez nich nie ma mowy o filmach 3D. Jeśli moda na kino trójwymiarowe nie okaże się jedynie przelotnym trendem, to niezależnych dystrybutorów, którzy teraz i tak ledwo wiążą koniec z końcem, czekają trudne czasy, bo mogą nie mieć środków na zakup nowoczesnego wyposażenia i dystans między nimi a wielkimi dystrybutorami po obu stronach Atlantyku jeszcze się powiększy. U progu przełomu?
W Wielkiej Brytanii jedynie ok. 320 na 3,6 tys. kin ma wyposażenie cyfrowe, a w Stanach Zjednoczonych te proporcje są gorsze (2,5 tys. na 38 tys.). – Możemy mieć z tym duże kłopoty – przyznaje Peter Buckingham, kierownik działu dystrybucji w brytyjskiej komisji ds. kinematografii (UK Film Council). – Aby móc wyświetlać filmy 3D, trzeba zainwestować minimum 90 tys. euro. Nawet jeśli uwzględnić, że bilety będą droższe i zwiększy się liczba widzów, dla mniejszych kin to i tak będzie duże przedsięwzięcie. Niebezpieczeństwo polega na tym, że przy przechodzeniu na technikę cyfrową wiele kin może nie utrzymać się na rynku.
Być może to wszystko jest po prostu elementem bezlitosnego cyklu rozwojowego, który zawsze pociąga za sobą jakieś ofiary. W latach 20., kiedy pojawiły się filmy udźwiękowione, kina wyświetlające filmy nieme albo się dostosowały do nowej technologii, albo upadały. Podobnie jest dziś – przyszłość kin analogowych staje pod znakiem zapytania, kiedy rynek opanowuje technologia trójwymiarowa. Jeśli chodzi o samego Camerona, porównuje on nową generację technik 3D do pojawienia się filmu barwnego – to wielka fala, której nie można zignorować. Cameron wskazuje, że w pierwszych latach filmu barwnego używano tej techniki jedynie przy największych i najdroższych produkcjach.
Jednak z czasem, w miarę obniżania się kosztów i postępu w technice, rozprzestrzeniła się na wszystkie sektory rynku. Według niego tak samo będzie w przypadku 3D.
– Myślę, że on ma rację – mówi Buckingham. – 3D to skokowa zmiana dla tego biznesu. To jest przyszłość. Myślę, że za 20 lat prawie wszystkie filmy będą w 3D. Nie widzę powodu, dlaczego nie mielibyśmy tego zaakceptować, chyba że twórca świadomie podejmuje decyzję o zastosowaniu innej metody opisu rzeczywistości, jak Woody Allen, który kręcił filmy czarno-białe.
Jednak Tutt z magazynu „Screen International” nie jest już taka pewna. – To mi wygląda trochę zbyt ambitnie – stwierdza. – Wielki entuzjazm zwolenników tej techniki jest w moim odczuciu nieuzasadniony. Weźmy na przykład film „4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni” – nie sądzę, żeby było aż tylu chętnych na oglądanie tego w 3D. Tak więc nie spodziewam się, aby nastąpił jakiś przełom. Tutt wzdycha: Ale z drugiej strony, kim ja jestem, żeby się spierać z Jamesem Cameronem?
Na razie niewiele jest osób kwestionujących opinię Camerona. Reżyser jest gotów pojechać na drugi koniec świata, żeby trąbić o nadejściu kina trójwymiarowego w ogólności, a filmu „Avatar” w szczególności. Pamiętajmy, że to jest człowiek, który z wydawałoby się nieuchronnej katastrofy, ku jakiej zmierzał „Titanic”, wyczarował największy sukces w historii kina. Jeśli taki człowiek mówi, że to jest przyszłość, jakie mamy podstawy, żeby się nie zgadzać? Jednakże wciąż wraca do mnie to techniczne określenie – ,,złudzenie głębi”. Wydaje mi się, że niechcący wskazuje ono na ważny problem związany z filmem trójwymiarowym i medialnym szumem, jaki wokół niego powstał. Co właściwie widzimy, kiedy oglądamy film 3D? Widzimy film czy obraz trójwymiarowy? Widzimy głębię, czy jej złudzenie? I czemu to ma naprawdę służyć? Według amerykańskiego krytyka filmowego Rogera Eberta „na każdej klatce filmu 3D widzimy coś, co jest zbędne”.
A może jednak jest to w równym stopniu problem z widzem, co z filmem trójwymiarowym? Bo przecież pierwsi widzowie obrazów udźwiękowionych byli tak zaabsorbowani samym dźwiękiem, że nie nadążali ze zrozumieniem znaczenia tego, co mówili aktorzy, a pierwsi widzowie filmu barwnego byli tak oszołomieni feerią barw, że zapominali o jego treści. To właśnie etap, na którym znajduje się obecnie kino 3D. Właściwa ocena tej techniki będzie możliwa dopiero wtedy, gdy straci posmak nowości, kiedy przestaniemy zwracać uwagę na te odlotowe okulary polaryzacyjne na nosie i zdołamy się w pełni ,,zanurzyć” w nowym medium. Póki to nie nastąpi, istnieje zagrożenie, że Cameron i jemu podobni będą traktowani bardziej jak kuglarze niż poważni reżyserzy.
Na korzyść reżysera „Avatara” przemawia fakt, że zdaje sobie z tego sprawę. – Jak na ironię problemem jest to, że ludzie myślą o tym filmie jako filmie trójwymiarowym i wokół tego koncentruje się cała dyskusja – powiedział niedawno słuchaczom na festiwalu Comic Con w San Diego. – Myślę jednak, że gdy widzowie wreszcie go obejrzą, cała ta dyskusja nad 3D ucichnie... Stanie się tak dlatego, że w moim odczuciu technika jest już na tyle zaawansowana, żeby nie rozpraszać naszej uwagi. I tak powinno być. Cała ta technologia powinna ulec własnemu czarowi i zniknąć z naszego pola widzenia.
Xan Brooks, The Guardian