Bartosz Żurawiecki: Co z tym herosem?

Chyba już kiedyś na tych łamach polecałem książkę Briana McNaira „Seks, demokratyzacja pożądania i media, czyli kultura obnażania”, wydaną w Polsce przed pięcioma laty przez wydawnictwo Muza w tłumaczeniu Ewy Klekot. Jest tam ciekawy fragment poświęcony Clintowi Eastwoodowi (w rozdziale „Mężczyźni źle się zachowują” i podrozdziale „Śmierć patriarchalnego herosa”): „(...) bohaterowie filmowi zaczęli przedstawiać męskość bardziej niepewną i wątpiącą, moralnie niejednoznaczną i antyautorytarną.

Bartosz Żurawiecki: Co z tym herosem?

Ucieleśnieniem bohatera egzystencjalnego stał się Clint Eastwood w spaghetti westernach Sergia Leone i w cyklu o Dirty Harrym. Jego siła i moc nigdy nie ulegały słabościom, jednak milcząca, pełna agresji osobowość odzwierciedla ten moment w amerykańskiej kulturze popularnej, kiedy niewinność i bezwzględne posłuszeństwo autorytetom zastąpione zostały przez cynizm i możliwość buntu”. Opis ten można odnieść także do postaci granych przez Eastwooda w filmach przez niego wyreżyserowanych.

„Patriarchalny heros” nie chce zejść ze sceny, ale ewidentnie przeżywa kryzys i przeżuwa wątpliwości, które w końcu skłonią go do działań zgoła niekonwencjonalnych. Pamiętamy „Za wszelką cenę”, gdzie bohater Eastwooda, trener bokserski, wbrew swoim zasadom zgadza się poprowadzić na ring młodą dziewczynę, a gdy odnosi ona tam ciężką kontuzję, pomaga jej umrzeć. W świecie opuszczonym przez Boga, „patriarchalny heros” bierze na siebie jego rolę. Łączy surowość Jahwe z miłosierdziem Chrystusa. Ale nie ma w tym triumfu zmartwychwstania. Jest tylko odważny, heroiczny wręcz ostatni czyn całkowicie przegranego kowboja. Zmierzch starej Ameryki, która musi odejść. Choć - jakby spojrzeć na „Za wszelką cenę” z innej strony - to można po prostu wyciągnąć z tego filmu przesłanie, że kobiety nie powinny jednak brać się za boks.

Niejednoznaczność filmów Eastwooda opiewających „męskie” wartości, a jednocześnie świadomych tego, że świat, że Ameryka się zmienia i dlatego pewne tradycyjne wzorce muszą ulec przynajmniej zweryfikowaniu, zaskarbiła mu sympatię widzów i krytyków wszystkich pokoleń, płci i światopoglądów. Eastwood nie pozuje na reformatora ani kina, ani globu. Jego filmy są raczej solenne w narracji, pobrzmiewa też w nich niekiedy irytujące, starcze moralizatorstwo. Ale jednak stawiają więcej pytań niż dają odpowiedzi i wywołują niepokój, który niełatwo z siebie zrzucić. Jest już na naszych ekranach, oparta ponoć na faktach „Oszukana” , stylowa, utrzymana w klimatach kina noir opowieść o matce szukającej swego porwanego syna i jednocześnie walczącej ze skorumpowanym systemem. Dziwnie tę rolę gra Angelina Jolie – jakby jej bohaterka była ciągle na silnych środkach uspokajających. Ale może to tylko stereotypowy odbiór widza, który oczekuje, że kobieta „na skraju
załamania nerwowego” będzie się miotać i ronić nieustannie łzy? Może Eastwood tak właśnie ustawił postać Christine, by była ona niejako odpowiednikiem jego bohaterów – „po męsku” znosiła ciosy i nie poddawała się?

Zastanawiające się jest też zakończenie, z pozoru krzepiące w hollywoodzkim stylu, ale przecież niesłychanie gorzkie (sugerujące, iż bohaterka do końca życia nie potrafiła pogodzić się ze świadomością, że jej syn nie żyje). Zła nie da się niczym zrekompensować - ani wyrokiem sądu, ani zwłaszcza garścią podniosłych banałów. Niszczy życie największych herosów i heroin. A co ze sceną pokazującą z detalami egzekucję zbrodniarza? Czy to znak, że Eastwood jest zwolennikiem kary śmierci, starotestamentowego „oko za oko, ząb za ząb”?

Mniej niepokoju niesie prostszy od „Oszukanej”, „Grand Torino”, także przez Clinta wyreżyserowany (pracuje on szybko i wydajnie – dwa filmy rocznie). Wejdzie u nas na ekrany 27 marca. Eastwood gra tutaj skrajny i emerycki zarazem wariant różnych swoich Dirtych Harrych. Walt Kowalski, weteran wojny w Korei, buntuje się przeciwko autorytetom (np. Kościołowi katolickiemu) i współczesnej Ameryce zaludnionej przez emigrantów (choć sam ma polskie korzenie), nie przestrzegającej dawnych obyczajów i odrzucającej patriarchalne wzorce. Jest rasistą, szowinistą i homofobem (jak to Polak?). Starym, samotnym kowbojem, który ze strzelbą w garści i psem u boku tkwi w swoim domu niczym w twierdzy otoczonej i atakowanej przez „obcych”.

Ale, w gruncie rzeczy, ma dobre serce. Zaprzyjaźni się w końcu z Thao, młodym Azjatą z ludu Hmong i stanie się obrońcą jego rodziny. Aż wreszcie zejdzie z mściwych starotestamentowych pozycji, by spełnić ofiarę niczym Chrystus. Stara Ameryka poświęci siebie, by nowa Ameryka mogła żyć w spokoju. Pytanie tylko – na jakich zasadach? Starej Ameryki, symbolizowanej przez tytułowy samochód „Gran Torino” z 1972 roku, który Walt podaruje Thao?

To z pewnością mniej rewizjonistyczny film niż „Za wszelką cenę”, ale mimo wszystko także nasuwający różne pytania, na które nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Kto zaś nie chce zaprzątać sobie nimi głowy, ten przy napisach końcowych może się wprowadzić w nostalgiczny nastrój dzięki bardzo ładnej piosence tytułowej, w której Eastwood oddaje głos młodemu Jamiemu Cullumowi.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)