Bartosz Żurawiecki: Galerianka to ja
Jechałem niedawno w przedziale z dwiema laskami, które – wypisz wymaluj – wyglądały jak tytułowe „Galerianki“ z debiutu Katarzyny Rosłaniec. Jedna, wyraźnie skromniejsza i pozostająca w cieniu, miała fikuśne okulary na nosie i włosy całe w pasemkach. Druga, dominująca, wyglądała niczym klon Joli Rutowicz – długie, czarne, proste włosy zasłaniające lewy policzek, bluzeczka odsłaniająca pępek, spodnie-biodrówki i buty na wysokich obcasach pokryte cekinami czy innymi świecidełkami (bardzo wygodne obuwie na podróż, nieprawdaż?). Obie bez ustanku śmiały się wysoko i hałaśliwie, prowadząc frywolno-kretyński flirt z polskim mięśniakiem ubranym w koszulkę z napisem „California Master“.
„Jesus! Co za dziwne plemię! Skąd się takie indywidua biorą?“ – tak sobie myślałem, a ze mną pewnie inni pasażerowie sterroryzowani szczebiotem rozbawionego towarzystwa. Jak na wagonową refleksję o demoralizacji i zidioceniu współczesnej młodzieży, to ten rodzaj dystansu i dezabrobaty wystarczy. Ale na film to trochę za mało.
Tymczasem oglądając „Galerianki“ miałem wrażenie, jakbym poglądał egzotyczne zwierzątka w akwarium centrum handlowego. Główne bohaterki, uczennice gimnazjum, tandetnie ubrane i ostro wymalowane, łażą między sklepami i proponują facetom seks w zamian za kupno jakiegoś gadżetu – komórki albo dżinsów. Zaplącze się między te królowe Arkadii brzydkie kaczątko, Ala (Anna Karczmarczyk)
, która z rodziną zjechała właśnie do Warszawy z Grudziądza. Dziewczyna pozazdrości swoim nowym koleżankom i wkrótce zacznie się zachowywać równie bezmyślnie jak one. Ale właściwie dlaczego? Nie wygląda ani na durną, ani na niewrażliwą. Wręcz przeciwnie.
„Galerianki“ ślizgają się po psychologicznych i socjologicznych aspektach tej sytuacji. Wskazują na oczywiste tropy: dysfunkcjonalna rodzina, niewydolna szkoła, brak przyjaźni, brak miłości... Chwytają się wyświechtanych wątków typu: „wrażliwy chłopiec zakochany w dziewczynie, która go źle traktuje“, co więcej, przyjmują mizoginistyczną perspektywę (kobiety to modliszki, które kurestwo mają we krwi). Facetów pokazują zaś albo jako nieszczęśliwie zakochane ofermy, albo jako jurnych baranów, tracących rozum na dźwięk słów: „zrobię ci laskę!“. O braku dobrego rozeznania w temacie i niepewności Rosłaniec świadczą irytujące zapożyczenia - z „Cześć Tereska!“, „Trzynastki“, filmów Gusa van Santa… Ala wygląda tak samo jak bohaterka „Fucking Amal“ Lukasa Moodyssona. Skądinąd, właśnie lesbijskie akcenty w jej relacji z przodowniczką grupy, Mileną (Dagmara Krasowska) wydają się najciekawsze i najbardziej płodne. Niestety, w polskim kinie można śmiało rzucać „kurwami“, ale już kwestia odmienności seksualnych wywołuje
rumieniec wstydu i to, widać, nawet u reżyserki tak z pozoru odważnego filmu. Z aluzji lesbijskich nic więc nie wynika, poza sugestią, że „zła kobieta“ Milena z zazdrości rozbiła związek Ali. A przecież Moodysson i van Sant pokazali, jak takie filmy trzeba robić. Z empatią, współczuciem, poczuciem jedności z nastoletnimi bohaterami. Należało więc przed napisaniem scenariusza powiedzieć sobie: „Galerianka to ja - albo przynajmniej moja koleżanka - tyle że parę lat wcześniej“ (za moich czasów, na ten przykład, młodzież wcale nie była ani mądrzejsza, ani lepiej wychowana, inne były tylko akcesoria i zwroty językowe). Taka twórcza postawa pozwoliłaby także widzowi zrozumieć bohaterki, zidentyfikować się z ich choćby i szczeniackimi tęsknotami, marzeniami, pragnieniami. A tak, przyglądamy się okazom etnograficznym.
Być może jednak „Galerianki“ spełnią swoje zadanie i staną się zarzewiem dyskusji, która nie będzie się ograniczać do utyskiwania na „dzisiejszą młodzież“. Może ktoś wreszcie odważy się głośno i wyraźnie powiedzieć o obskurantyzmie polskiego systemu edukacji, który w imię religijnej obłudy milczy lub kłamie na tematy związane z seksualnością? Może coś z tej dyskusji wreszcie wyniknie pożytecznego? Bo jeśli nie, to po „Galeriankach“ zostanie jedynie obyczajowy obrazek.