Bóg, krew i morderstwo
Jerozolima. Wchodzą w jej najstarszą część, słychać nie tylko wszystkie języki świata, ale też huk wystrzałów. Zdarzają się bomby, każdy patrzy podejrzliwie na sąsiada, mimo, iż stoją na poświęconej ziemi. Jerozolima nigdy nie przestała walczyć. Wewnątrz trwają spory o to, który z odłamów chrześcijaństwa ma się zajmować daną częścią danej świątyni. Roztrząsa się panowanie nad każdym kamieniem, który jest wilgotny od krwi. Krwi, której nigdy nie pozwolono zaschnąć. Na zewnątrz politycy spierają się o każdy kawałek ziemi. Krew płynie. Nikt się już nie pyta czyja.
Morderstwo. Tak naprawdę to ono łączy postacie grane przez Orlando Blooma i Liama Neesona, a więc i krew. Lecz tu, w Europie, w czasach i świecie krzyżowców, nie jest ono zbrodnią. Nie, gdy odbiera się życie niewiernemu.
„Ubić niewiernego to nie zbrodnia, to ścieżka do nieba”
Syn i ojciec właśnie teraz, w czasie krucjat, spotkają się po raz pierwszy, tutaj, w zwykłej kuźni. Poznają się, ujawniają tajemnice swego życia i postanowią razem walczyć przeciwko niewiernym. Dlaczego? Bo pragną pokoju. Bo Blaine (Orlando Bloom), właśnie popełnił morderstwo. Morderstwo, za które powinien w swoim mniemaniu odpokutować. Zresztą, dla kogo ma żyć? Dla zezwłoku pochowanej na wzgórzu żony? Dla wspomnień? Właśnie odnalazł prawdziwego ojca, a raczej to on go odszukał. Może udałoby się zacząć życie od nowa? W imieniu religii i miłości, ucieczki od codzienności. Od tego, przywołującego wspomnienia, miejsca.
W czasie takiej popularności Templariuszy, taki film, to wydawałoby się kolejna opowieść – klon. Jednak z tą różnicą, że tutaj główny bohater wyjeżdża nie po to, by ścinać głowy niewiernym, ale by błagać na ich ziemi o przebaczenie. Zabił w końcu księdza. Nikt nie zrozumie, iż zrobił to w obronie czci swej zmarłej żony. Nie teraz. Jednak Blaine nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, co go czeka. Tak naprawdę... dotąd całym jego światem była kuźnia. To potrafił robić. W tym był dobry. Czy podobnie będzie z mieczem w jego rękach? Czy będzie on działał tak sprawnie, jak młot?
Nasz bohater nie znając świata muzułmańskiego, spogląda na niego nie obarczony stereotypami. Uświadamia sobie, że są to tacy sami ludzie, jak chrześcijanie. Podobnie się modlą, żyją, pragną pokoju. Zresztą król w Jerozolimie także go pragnie. Kruchy spokój mogą jednak zniszczyć chciwi Templariusze. To właśnie nim głównie sprzeciwia się ojciec Blaine’a, ale nie zdąży przekazać wszystkiego świeżo odzyskanemu synowi. Pan powoła go do siebie. Odbierze kolejną istotę życia młodemu mężczyźnie.
Film jest fantastyczny jeżeli chodzi o krajobrazy i zdjęcia, trochę śmieszą marne efekty specjalne, za to z góry poważną nastrojowość, która może nużyć, na szczęście burzą kapitalne teksty, jak: „Może mieli prawo cię zabić, ale niegrzecznie o to prosili.”. To dzięki nim film jest naprawdę wart zachodu, bo pomiędzy pompatyczność wkracza odrobina dowcipu. Ale nie tylko. Przede wszystkim dzięki grze Orlando Blooma, bardziej poważnej, dorosłej. Aktorowi udało się tchnąć w postać kowala nie tylko człowieczeństwo, ale przede wszystkim niewinność i początkowo, naiwność. Podobnie jest z królem Jerozolimy. Dla nich warto obejrzeć ten film.
Przede wszystkim jednak, „Królestwo niebieskie”, to opowieść chłopca, który dopiero po śmierci ukochanej małżonki, stał się mężczyzną. Którego dojrzewanie, to podróż w obce, odmienne kompletnie od znanych mu, strony. Poznawanie innych, ale poznawanie bez nienawiści. Akceptacja ojca, którego nigdy nie było i, który tak naprawdę nic poza majątkiem, mu nie ofiarował, poza kilkoma słowami. Nie zdążył.
Blaine, to ostatni z rycerzy, którzy posiadają honor i własny dekalog. Tych, którzy pragnęli pokoju, nie karmią się chciwością i nienawiścią, a za główny punkt honoru narzucają sobie opiekę nad królem Jerozolimy. Blaine, grany przez Blooma, to typowy... bohater romantyczny. Ten Giaur, przybywający do nowego świata, który musi się zmierzyć z potęgą Templariuszy i muzułmanów. Z siłą zawiści pierwszych i niezrozumieniem drugich.
Z fanatyzmem i życiem, którego nie można zaplanować. Ale i z nową miłością, która wkracza, gdy jeszcze nie wyschło źródło starej. To Robin, który dopiero zaczyna swą krucjatę, którego drogę znaczy śmierć żony, przyjaciół, ojca... To uczłowieczenie Jerozolimy: opuszczonej, gdzie utracono praworządność, gdzie nie ma miejsca na dobro i prawdę, skąpanej we krwi. To ostatni sprawiedliwy, który wie, że czynić zło jest prościej.
Obraz autorstwa Ridleya Scotta wyróżnia świetna gra światła, intrygująca muzyka, rozpasanie historyczne. To, jak religia przenika miłość. Ze świetnej powieści historycznej wyłania się sprzeczność między pragnieniem Boga, a tym, czego chce człowiek. Różnym pojmowaniem dobra i uczuć. Niszczącą wszystko polityką i pragnieniem jednostki, która nawet nie chce widzieć tego, co wokół niej. Czyżby naprawdę pragnienie Jerozolimy – miasta pokoju, było wyłącznie utopią? Czy tak niewielu jest tych, którzy pragną pokoju? Czy sam Bóg pragnie wojny? Wciąż? Czy świat decyduje za nas? Czy niczego nie możemy być pewni?
To taki „Braveheart”, ale dziejący się w Jerozolimie. Intrygujące postacie aż kipią od żywiołowości. Każdy z nich posiada duszę, ale tylko niewielu zdaje sobie sprawę z tego, iż przed Bogiem nie założą maski. Czy coś się zmieniło? Wydaje się, iż tylko rodzaj broni... nic poza tym.