Borys Szyc: Kocham kino
Gra główną rolę posługującego się niekonwencjonalnymi metodami psychiatry w nowym filmie Feliksa Falka „Enen”. O zgłębianiu tajników medycyny, dyskomforcie z powodu charakteryzacji oraz emocjach związanych z salą kinową opowiedział nam Borys Szyc.
Dotąd jeszcze nie grałeś lekarza. Czy dlatego musiałeś się jakoś specjalnie przygotowywać do roli w „Enen”, spędzić parę dni w szpitalu w Tworkach?
Przygotowywaliśmy się z panem psychiatrą, który mówił o regułach jego zawodu, a później był z nami na planie jako konsultant. Ale w filmie tak naprawdę interesowały nas nie tyle zasady, lecz to, na ile możemy od nich odejść. Grany przeze mnie bohater działa przecież bardzo niekonwencjonalnie…
Można powiedzieć, że Twoja rola w „Enen” należy do trudnych?
Każda rola jest trudna. Ale ta rzeczywiście była jedną z trudniejszych. Bo nigdy nie grałem lekarza. Bo jednak musiałem zagłębić nową dla mnie materię psychiatryczną. Bo musiałem nosić perukę, która podczas trzydziestostopniowych upałów, a takie panowały podczas zdjęć, powodowała, że nie czułem się komfortowo.
Nie boisz się, że niektórzy zaczną się teraz zwracać do Ciebie o porady psychiatryczne?
Nie. Już bardziej tego, że ja takich porad będę potrzebował. (śmiech).
Grasz dużo i w serialach, i w filmach. Którą formę wolisz?
Czy gram dużo w serialach? Zrobiłem raptem dwa – „Oficera” i „Tajemnicę twierdzy szyfrów”. Ale wolę fabuły, filmy kinowe. Bo od dziecka interesowała mnie nie telewizja, lecz kino. W domu można sobie serial włączyć, przełączyć, wyłączyć, wyjść na siusiu albo herbatę, wrócić lub nie, a do kina przychodzą ludzie, których film naprawdę interesuje i chcą przeżyć te dwie godziny magii, kiedy po zgaśnięciu świateł człowiek przenosi się w inny świat. Sama sala kinowa z wielkim ekranem na środku ma w sobie coś magicznego. A telewizor jest tylko nędzną podróbką kina.
Grałeś w serialach, ale nie w telenowelach. Nie było propozycji czy zostały odrzucone?
Propozycje były, lecz ciągnące się w nieskończoność telenowele mnie nie interesują. Poza tym mam dużo innej pracy.
Czujesz się gwiazdą?
Gwiazdą jest Robert De Niro.
Żyjemy w Polsce.
No właśnie. „Uwielbiam” te określenia „polski Di Caprio”, „polski James Dean”… Czuję się dobrym, rozpoznawanym aktorem, co mnie cieszy. I tyle.
Czy premiera filmu, tak jak teraz „Enen”, wywołuje w Tobie jakąś tremę, stanowi przeżycie, czy też to tylko obowiązek pokazania się z dodatkową porcją zmęczenia po udzieleniu szesnastu wywiadów?
Udzielanie wywiadów i premiera to dla mnie dwie oddzielne sprawy. Jeżeli w dniu premiery muszę udzielić szesnastu wywiadów z rzędu, to rzeczywiście jestem zmęczony. Troszkę. Natomiast pierwsze zderzenie filmu z widownią jest emocjonujące, bo nigdy nie wiemy jakie będzie przyjęcie, a włożyliśmy dużo pracy i serca. Wszystko ma znaczenie – opinie przyjaciół, niektórych recenzentów, liczba widzów; choć niekiedy zmienia się hierarchia tych elementów. Jeśli wszystkie one wypadną na plus, to znaczy, że projekt odniósł sukces, a o to nam wszystkich chodzi.
Powiedz na koniec, czy naprawdę tak ostro pijesz, jak to w różnych mediach przedstawia Kuba Wojewódzki?
Żebyś wiedział, jak pije sam Kuba
A ty – jeśli to nie jest tajemnica?
Jest.