Trwa ładowanie...
02-07-2010 18:58

Bożena Janicka: Co nie powinno boleć w kinie

Bożena Janicka: Co nie powinno boleć w kinie
d3kexlv
d3kexlv

Przypadek sprawił, że krótko przed festiwalem polskich filmów fabularnych w Gdyni skręciłam nogę. Dla nogi przyjemność średnia, lecz dzięki temu uniknęłam oglądania jeden po drugim dwudziestu nowych polskich filmów, co podobno wywoływało ból innej części ciała. Niektóre z tych filmów były na ekranach, jeden wszedł już po festiwalu: 2 tys. widzów na tzw. otwarcie czyli w czasie pierwszego weekendu po premierze. Nieładnie krakać, ale – kra, kra – proroctwa, że widzowie wracają na polskie filmy mogą okazać się przedwczesne.

Obejrzałam czołówkę filmów z Gdyni – w Warszawie, i okazało się, że ma to dobre strony. Atmosfera „święta polskiego kina” działa na mózg zamulająco, natomiast z daleka widać po prostu to, co widać. Jeśli coś nie zachwyca, to nie zachwyca – i koniec, żaden profesor Bladaczka nie przywoła nas do porządku oświadczeniem: „Widocznie Gałkiewicz nie jest inteligentny” (obie postaci oczywiście z „Ferdydurke” Gombrowicza). W tym roku miała zachwycić „Wenecja” Jana Jakuba Kolskiego; przynajmniej takie były oczekiwania przed festiwalem.

A więc „Wenecja”, czyli wariacje na temat wojny i okupacji. (wariacje: „temat o prostej strukturze, oryginalny bądź zapożyczony, opracowywany przy pomocy środków zdobniczych”). Oczywiście dwór (tu zaniedbany, podupadły), oczywiście kobiety, dzieci, Żydzi, Niemcy, Sowieci… Ale po kolei. Kobiety: trzy siostry przyjechały z miasta przeczekać wojnę, czwarta mieszka tu na stałe. Te trzy jak z Czechowa, czwarta też, tylko z „Wujaszka Wani”. Snują się, napomykają o mężczyznach, którzy je zawiedli, grają na fortepianie, pokpiwają z tej czwartej, która zajmuje się folwarkiem, zapewniając im środki przetrwania.

Dzieci: chłopiec przychodzi transformację od zaśpiewanego cichutko hymnu „Jeszcze Polska nie zginęła” do czynu bestialskiego (ale na osobie kolaboranta), nie przestając marzyć o Wenecji, do której pragnie pojechać. Natomiast dziewczynki doznają pierwszych niepokojów erotycznych w postaci tyleż niewinnej, co lekko perwersyjnej.

d3kexlv

Mężczyźni: są na wojnie. Ścieżką idzie grupka żołnierzy, zapewne z jakiegoś rozbitego oddziału, ostrzeliwuje ich niemiecki samolot, oni zamiast kryć się w krzakach gnają prosto przed siebie i giną. (Jeden schronił się w wypróchniałej wierzbie, ale po chwili wyszedł i też zginął; widocznie pilot go zobaczył i zawrócił).

Żydzi: żydowski chłopiec i jego ojciec, zdaje się totumfacki we dworze, a raczej na folwarku. Ojciec doświadcza aktów solidarności ze strony pań (jedna ostentacyjnie pije z nim wodę z jednej szklanki), jego syn – od dzieci (dziewczynka karmi go landrynkami, a kiedy chłopiec zginie, będzie zostawiała dla niego landrynki w kapliczce z figurą Matki Boskiej). Chłopiec poza tym pięknie gra na skrzypcach i umie tańczyć z butelką na głowie. Niemcy: zadziwiająco piękny pilot z morderczego samolotu – (zbliżenie jego twarzy), potem jakiś inny (może ten sam?) celnym strzałem też z samolotu zabija czwartą siostrę, gdy po śmierci żydowskiego chłopca próbowała powtórzyć taniec z butelką na głowie. Wreszcie Niemiec naziemny: na polnej drodze gra na skrzypcach, które odebrał owemu żydowskiego chłopcu, a kiedy już sobie zagrał, to go zastrzelił.

Sowieci: głupi Sowiet – dziwuje się kapliczce, dobry Sowiet – podwozi awtomaszyną do domu (to ten dwór) polską dziewczynę, zły Sowiet – najpierw wirtuozersko gra na fortepianie, potem odwraca się i rozwala z pepeszy tę dziewczynę gdy pokazała się w drzwiach.

Ponadto konie (kawaleryjskie, przelatuje nad nimi eskadra bombowców), Szopen, krótka przebitka na Katyń.

d3kexlv

Główny „środek zdobniczy”: pełna wody suterena, w której chłopiec buduje swoją wizje Wenecji, wreszcie w tejże suterenie tzw. żywy obraz karnawału weneckiego: panie poprzebierane w stylowe stroje, na twarzach kunsztowna charakteryzacja, jedna z pań gra na fortepianie, inne słuchają. Nagle wkracza wraz z asystą tamten niemiecki oficer i filmuje lokalną osobliwość. Chłopiec z filmu Kolskiego powtarza co pewien czas „ja nie chcę tu być”. Słysząc tę mantrę po raz kolejny, pomyślałam: - synku, kto by chciał jak by nie musiał… Odnosiło się to do jego sytuacji tam, wtedy, lecz również mojej w kinie: konieczności dosiedzenia na filmie do końca.

Na drugim biegunie w stosunku do „Wenecji” – „Mała matura 1947” Janusza Majewskiego. Nie tyle o wojnie, ile jej skutkach tuż po zakończeniu i wkrótce potem. Film skromny, prawie autobiograficzny, bez „środków zdobniczych’. Czuje się, że to prawda, a nie wariacja na temat. Chyba od początku miał być tym, czym jest, tzw. filmem dla ludzi. I może tak jest lepiej.

d3kexlv
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3kexlv