Broken Flowers, czyli Bill Murray i zagadka różowej koperty
Za co lubimy Jarmuscha?
Za jego artystyczną niezależność (wielu jego bojowniczych kolegów uciekło od kina artystycznego w komercję), za prostotę narracji (nawet kinoman-amator po obejrzeniu filmów Jarmuscha nie czuje się obrażony, że niczego nie zrozumiał), za prawdę, którą głosi, że życie jest ciekawe tu i teraz, a teraźniejszość jest wielka i ważna!).
Za co jeszcze?
Ja osobiście za odwiecznie popielato-platynową czuprynę (podobno "spopielał" w wieku lat czternastu całkiem naturalnie), która nadaje mu wizerunek starego mądrali połączonego z wiecznie zbuntowanym punkiem. A po ostatnim obrazie - "Broken Flowers" lubię go jeszcze bardziej. Nie rozumiem tylko skąd twierdzenie, że to najbardziej komercyjny film Jarmuscha, a dla niektórych wręcz... komedia romantyczna?!
Mnie ani przez moment nie było do śmiechu. Nie czułam także ocierania się o absolutnie wszechobecną w amerykańskim kinie komercję (może dlatego, że to najbardziej europejski reżyser amerykański?).
W "Broken Flowers" wszystko zaczyna się od listu w różowej kopercie. Ktoś go wrzuca do skrzynki, stamtąd trafia do rozdzielni pocztowej i odbywa daleką podróż, by listonosz dostarczył go do adresata. Jest nim Don Johnston (skojarzenie z Donem Johnsonem podobno nieprzypadkowe) - podstarzały donżuan, którego właśnie porzuciła kolejna kochanka (Julie Delpy)
. Zamiast cieszyć się z odzyskanego kawalerskiego stanu, dowiaduje się - z owego listu, że ma... dorosłego syna, który wyruszył na spotkanie z ojcem. List jest anonimowy, a przeszłość erotyczna naszego bohatera przebogata.
Z pomocą spieszy wielodzietny sąsiad Dona, Winston, który odkrywa w sobie duszę detektywa. Za jego namową Don wyrusza w podróż. Odwiedza swoje dawne kochanki, ewentualne autorki listu. Cztery kobiety, cztery światy, cztery reakcje na pojawienie się dawnego kochanka: od radości (Sharon Stone), poprzez przerażenie (Frances Conroy), niechęć (pięknie dojrzała Jessica Lange) do jawnej wrogości (Tilda Swinton). Wędrujemy z bohaterem przez Amerykę w jesiennym słońcu, w deszczu, mijamy prowincjonalne miasta i miasteczka, dalekie od blichtru Hollywood.
O ile na początku drogi jesteśmy ciekawi, która z kobiet okaże się autorką listu i matką, o tyle w miarę podróżowania przestaje to być ważne. Ważna jest sama podróż. Łudzimy się, że przeszłość jest tak samo istotna jak przyszłość, że trzeba ponieść odpowiedzialność za swoje dawne sprawki. Chcemy, aby droga osiągnęła cel, aby bohater dotarł do przysłowiowego "kresu" i jakoś ten problem(czytaj syn) rozwiązał. Nic z tego!
Don wraca z podróży takim, jakim był przedtem. List mówił prawdę..? Może..? Jakie to ma znaczenie? Ważne jest życie w danym momencie, to teraźniejszość jest święta!
Jarmusch swoje scenariusze pisze z myślą o konkretnych aktorach. "Broken Flowers" powstał dla Billego Murray’a. Jarmusch nie mógł wybrać lepiej. Nie mógł też wybrać inaczej. Murray dla filmów tego reżysera jest aktorem idealnym. Ociężałe ruchy, ascetyczna mimika, monotonia głosu to cechy rozpoznawalne Billego Murray`a. Pozorna nieciekawość światem wypisana na twarzy sugeruje, że on już tego świata dotknął i wcale nie jest go ciekaw. Odcina się od niego i kocha swoją samotnię i alienację.
Żaden z obecnych aktorów hollywodzkich nie potrafi wygrać tak przekonywująco tego, co "między słowami". Będzie OSCAR!